Dom tępych noży 4

Dom tępych noży
Dla Marioli, bez której nic nie byłoby możliwe
Rozdział 4

Nie da się tego wszystkiego tak po prostu opisać. Jak się ma osiemnaście lat i w człowieku buzują hormony, a dookoła buzuje dziwaczny, podwójny świat, w którym jedni mówią prawdę, a drudzy inną prawdę, to naprawdę trudno jest się w tym połapać. To tak jakby powiedzieć, która cześć nutelli jest prawdziwą nutellą – jasna czy ciemna.

Co ja gadam. Jak człowiek miał osiemnaście lat to nutelli jeszcze na świecie nie było. W każdym razie nie na tym świece, na którym człowiek miał osiemnaście lat. Kaseciak był. Człowiek dostał kaseciak na urodziny. Wymarzony. Własny. Z kasetą. Jedną.

W piątek po urodzinach, zaraz po ósmej wieczorem, pojawił się pierwszy problem. Stolica, w swojej łaskawości, przez calutką godzinę puszczała na cały kraj muzykę z zakazanego świata. Dwa lata wcześniej człowiek był na koncercie rodzimego zespołu grającego taka muzykę – głośno, w strojach bez świecących dodatków. Żaden z tekstów nie wychwalał ojca narodu, nie mówił o dożynkach, o pracy rąk i budowaniu jednorodnego kraju. Przeciwnie. Było o telefonach od przyjaciół, o ojcu, których zniknął by budować jakaś zafajdana hutę, a jeden był nawet o przykrych konsekwencjach rozkładania koca na dachu. Powiem to jeszcze raz, bo to prawda – było bardzo głośno. Tak głośno, że człowiek zapomniał czego uczono w szkołach i w skaczącym, rozwrzeszczanym tłumie wywalczył sobie tyle wolnego miejsca, żeby jednych szybkim ruchem rozedrzeć nogawkę spodni. Od dołu do samej góry. Po co? Odpowiedz była, jest, i zawsze będzie tylko jedna – w tamtej chwili, w tamtym szalonym, pierwszym momencie wolności po prostu miał na to ochotę.

error: Content is protected !!