Pachelski zawinął się latem, a stara Pachelska zaraz po nim. Jak co tydzień, dziadek zabrał mnie na cmentarz, żeby pożegnać któregoś ze swoich znajomych. Matka wrzeszczała na niego, że ma nierówno pod sufitem i kto to widział takie małe dziecko ciągać po pogrzebach, ale po nim to spływało. Nie będzie mu rozwódka z dwójką dzieci mówić co ma robić.
Na Pachelskich jeszcze nie zaczęły rosnąć kwiaty a już na ich ogród i sad wjechały traktory, koparki i spychacze. Adaś od Lisów, co mieszkali na trzecim, miał wtedy cztery lata i mówił ‘psychacze’. Ja chcę na psychacz, mówił skacząc dookoła nas tak długo, aż mu ktoś nie przywalił. Zaryczany biegł do domu a po chwili z okna wychylała się najpierw chochla od zupy a za nią Lisowa, i machała tą chochlą wyzywając nas od najgorszych.
Sam powiedz – kto, mając przed sobą wielki psychacz, przejmował by się wrzaskami Lisowej? Trochę brudni od smarów przodownicy pracy brali nas do kabin i razem z nimi budowaliśmy przyszłość kraju jeżdżąc w tę i z powrotem, wgniatając jabłonie i grusze w ziemie, miażdżąc gąsienicami postępu jeszcze żółtawy agrest i nie do końca czerwone porzeczki. Aż nie zostało nic, tylko prawie gładka tafla ciemnoszarego piachu. W dymie Sportów przodownicy pracy siedzieli w cieniu dobrze spełnionego obowiązku, popijając piwo z małych, brązowych butelek. To był piękny dzień, za wszystkie butelki dali nam w skupie tyle pieniędzy, że wydawało się, że sami otworzymy budkę z lodami. Po nich przyjechali jeszcze więksi przodownicy, a po nich przyjechało ich jeszcze więcej. Wykopali doły, lali beton, stawiali ściany. Wybudowali całe osiedle, tak jak obiecała ta pani w telewizji przed wieczorynką. Chciałem to powiedzieć wujkowi, temu co mówił, że telewizja kłamie, że sam kłamie, ale zanim zdążyłem, z samego rana czterech panów przyszło do nas i wujek poszedł z nimi. No i sam powiedz – kto, mając przed sobą takie piękne osiedle przejmował by się wrzaskami Lisowej?