Święte imperium 45

Święte imperium

Rozdział XLV

„Juliette?” Był pierwszy grudnia.
“Jean-Baptiste!? To ty?” Krzyknęła do słuchawki.
“Tak, to ja. Co u ciebie?” Jean-Baptiste odpowiedział, spontanicznie podnosząc głos.
“Świetnie. A u ciebie?” Brzmiała odrobinę zbyt szczęśliwie. Chyba coś wypiła, pomyślał Jean-Baptiste.
“U mnie w porządku, dzięki.” Trzymał komórkę dość daleko od ucha.
“Więc…no… co słychać? Gdzie jesteś?” Juliette wciąż krzyczała.
“W domu. W Paryżu.” Jean-Baptiste powiedział jedynie odrobine głośniej niż zrobiłby to normalnie.
“A tak… oczywiście. Jak leci?” Juliette brzmiała bardzo radośnie; było jasne, że nie wybrał sobie najlepszego czasu na telefon do niej.
“Co to za hałas w tle?” Jean-Baptiste pomyślał, że zada jej jakieś niezobowiązujące pytanie by a) dowiedzieć się gdzie ona jest i być może nawet z kim, b) oddać jej prowadzenie rozmowy i c) móc posłuchać jej głosu chwilę dłużej.
“Ja… Jestem… Z dziewczynami.” Juliette początkowo wahała się przez chwilę ale potem krzyczała tak samo jak poprzednio.
“No tak… OK, ja… Nie chciałem przeszkadzać. Baw się dobrze i… no…” Pomimo tego, że ćwiczył rozwój tej rozmowy na kilka sposobów, wypadu z dziewczynami do miasta nie wziął pod uwagę.
“Słuchaj, zadzwoń do mnie jutro, OK?” Juliette krzyczała. Jej głos tonął w hałasie ulicy, prawdopodobnie normalnym o tej porze dnia tam gdzie była.
“Ja…” Jean-Baptiste starał się szybko wymyśleć coś choćby odlegle wiarygodnego, ale ona natychmiast mu przerwała.
“Nie zapomnij zadzwonić Jean. Musimy pogadać!”, krzyknęła i rozłączyła się.

Gdy dzwonisz by odbyć ze swoją dziewczyną poważna rozmowę, którą w myślach przećwiczyłeś na nieskończenie wiele sposobów, ostatnia rzeczą jakiej potrzebujesz jest jej bawienie się świetnie na babskim niech go jasny szlag trafi wieczorze.

Trzeba mieć żelazne nerwy żeby zadzwonić ponownie. I to już na drugi dzień. Szczerze powiedziawszy nie mam zielonego pojęcia jak ja bym się takiej sytuacji zachował. Taki ruch niemiłosiernie odsłania bycie zdesperowanym i przekazuje, niczym jakiś rodzaj ofiary, całą przewagę jaką być może miałeś w ręce drugiej strony, która teraz jest oczywiście górą. Nie wolno nam jednak, nawet gdybyśmy mieli to zrobić wyłącznie z potrzeby porządnego skatalogowania możliwości, niw wolno nam wykluczyć i takiego scenariusza, w którym po prostu ci zależy i jesteś zdeterminowany by to wszystko jakoś posklejać, na co dość często składa się przyznanie iż wcześniej okazałeś się skończonym palantem.
Jean-Baptiste był stuprocentowo przekonany że chce postąpić słusznie. Byłoby znacznie lepiej gdyby wiedział co ona teraz porabia. Gdyby, na przykład, wiedział czy spotyka się z kimś innym albo czy mówiła coś o nim, coś w tym rodzaju. Niestety, jak wielu mężczyzn przed nim i z pewnością wielu po nim, znalazł się w tej sytuacji bez jakiegokolwiek wsparcia, niczym w jednoosobowym kajaku płynącym pod prąd urwistego potoku, na dokładkę mając zamiast wiosła rakietę tenisową.

Jest oczywiste, że nie mógł do niej zadzwonić z samego rana. Z pewnością była jeszcze w łóżku, odsypiając cokolwiek sprawiło jej poprzedniego wieczoru przyjemność. Potem najprawdopodobniej potrzebowała trochę czasu dla siebie, na mocną kawę albo spacer, może. Kiedy była dobry moment by zadzwonić? Podczas lunchu? A co jeśli nie będzie sama? Albo powie mu, by znowu zadzwonił, albo by wcale nie dzwonił? Po piątej? Może będą u niej przyjaciele albo ona będzie kogoś odwiedzała. Kiedy ma zadzwonić? Kiedy jest najlepszy czas by chłopak zadzwonił do dziewczyny by powiedziac jej to, o czym faceci przecież w ogóle nie lubią mówić?

Pierwsza piętnaście. Wybierz czas ostrożnie, wybierz na chybił-trafił, co za różnica. Jeśli ktoś chce z tobą rozmawiać, będzie rozmawiał, nieważne kiedy zadzwonisz. Jeśli nie zechce, to wyboru chwili w której wykręcisz numer nie ma zupełnie żadnego znaczenia.

Po wstępnej wymianie co-u-ciebie i kilku raczej niezręcznych uwag z jego strony Jean-Baptiste zapytał, starając się nie brzmieć zbyt płasko, jak udał się poprzedni wieczór, czy dobrze się bawiła, dorzucając też kilka słów, których dorzucać zupełnie nie zamierzał. Wtedy Juliette, jąkając się lekko z niepewności przed jego reakcją, powiedziała:

“Jean… ja… będę… ja… Przyjeżdżam do Paryża.”
“Naprawdę? Kiedy?” Jean-Baptiste nagle zabrzmiał podekscytowany.
“Miałam tu wystawę moich fotografii w zeszłym miesiącu i ktoś zrobił kilka zdjęć i wysłał komuś w Paryżu. Chcą żebym się u nich wystawiała.” Juliette, choć większość jej energii trawiło odkodowanie sygnałów wysyłanych przez sposób w jaki mówił, udało się przekazać jak zaskoczona a jednoczenie szczęśliwa była z tego powodu.
“Doskonała nowina! Cudownie! Gratulacje!” Jean-Baptiste włożył całą swoją energię w to, by jego głos zabrzmiał szczęśliwie, tak jak się w tej chwili czuł.
„Dziękuję. To mało znana galeria, nic wielkiego.” Juliette strata się ostudzić to trochę, tak by nie zaczął sobie wyobrażać, że to coś znacznie większego.
„Ale piszesz się na to?”, brzmiał wspierająco.
„Tak, już podpisałam kontrakt.” Juliette pragnęła by taki właśnie był na wieść o jej nagłym sukcesie i ulżyło jej, że tak zareagował.
„Świetnie! Bardzo się cieszę! Więc… no… kiedy to będzie? Kiedy przyjeżdżasz do Paryża?” Nie bardzo wiedział, co jeszcze mógłby teraz powiedzieć, a poza tym to właśnie tą informacją był w tej chwili najbardziej zainteresowany.
„Wystawa zaczyna się w piątek piętnastego. Potrwa aż o końca stycznia.” Juliette brzmiała na szczęśliwa i dumna z siebie.
„Już za trzy tygodnie?” Jean-Baptiste nie spodziewał się, że to nadejdzie tak szybko. „To świetnie!” Był zaskoczony, pozytywnie, bo to oznaczało, że prawdopodobnie już niedługo ją zobaczy.
„Tak, jestem… podekscytowana. Nigdy nie myślałam o tym poważnie, a tu… sprawy potoczyły się tak szybko, no i teraz jestem tutaj, wieszając moje klikania na ścianie.” Juliette brzmiała tak samo jak wtedy, gdy rozmawiali bez końca w Estagel. Nagle przeszyło go bardzo dziwne uczucie – Jean-Baptiste poczuł coś, co mogłoby być nazwane odnalezieniem domu. Nie tracił ani sekundy by potwierdzić, co sadzi o jej pracach:
„Są czym znacznie poważniejszym niż klikanki. Wiem. Widziałem je.” Potem, nie chcąc już dłużej czekać na odpowiedź, zapytał: „Więc kiedy tu zlądujesz?”
„Musisz obrócić swoja mapę do góry nogami Jean. Paryż jest na północ od Marsylii, nie wiedziałeś?” Juliette zażartowała.
„To prawda!” – Jean-Baptiste roześmiał się, czując ze są na właściwej drodze. – Więc kiedy?”
„Będę w Paryżu dwa, może trzy dni wcześniej. Muszę doglądnąć wszystkiego.” W swoich myślach Juliette już wieszała zdjęcia na ścianach galerii.
„Mam nadzieję, że zatrzymasz się u mnie” Jean-Baptiste zapytał ostrożnie.
„Chciałabym, naprawdę, ale… Myślę, że… Musimy… Pogadać. Musimy najpierw pogadać. Minęło trochę czasu…” Juliette oczekiwała, że on to powie i choć nie chciała odwieść go od spotkania się z nią, nie chciała też dawać mu zbyt wiele nadziei, którą, była tego pewna, miał.
„Czy ty… spotykasz się z kimś?” Jean-Baptiste zapytał jeszcze ostrożniej niż poprzednio.
„Spotykam się z kimś?” Juliette starała się zabrzmieć na bardzo zdziwioną.
„Tak. Spotykasz się?” Jean-Baptiste chciał dowiedzieć się czy jej zdziwienie oznaczało, że nie powinno go to już interesować, czy może coś innego. Przez chwilę panowała wykalkulowana cisza a potem Juliette odpowiedziała:
„Nie, nie widuję się z nikim. Czy rozmawiałabym z tobą gdyby było inaczej?”
„Chyba nie. Ale musiałem zapytać. Tak więc gdzie się zatrzymasz?” Jean-Baptiste czuł, że teraz może pozwolić sobie na naleganie na odpowiedź.
„Mały hotelik nieopodal galerii.” Powiedziała Juliette. Zapadła cisza zupełnie innego rodzaju.
„Gdzie jest ta galeria?” Jean-Baptiste zabrzmiał jak gdyby pytał policjanta o kierunek.
„Rue de Tocqueville, 17th arrondissement. Nazywa się ‘Zielona Chmura’, wyślę ci link.” Jego ton najwyraźniej nie zbił Juliette z tropu.
“Zielona chmura?” Zapytał Jean-Baptiste, zaskoczony nazwą.
“Świetna nazwa, co?” Ocena Juliette była diametralnie odmienna od jego.
“Chodzi o grzybkowatą zieloność?” Jean-Baptiste silił się na żart.
“Oby nie!”, Juliette krzyknęła śmiejąc się, “na zdjęciach wygląda całkiem do rzeczy”.
“Pojadę tam i sprawdzę, co ty na to?” Zaoferował Jean-Baptiste, zupełnie nie oczekując zaakceptowania jego propozycji.

“Jeśli chcesz to idź tam, ale ja naprawdę nie potrzebuję żebyś mnie ochraniał. Świetnie daję sobie radę sama.”
“Jak chcesz.” Odpowiedział Jean-Baptiste.
“Że co?” Juliette sprawiała wrażenie zaskoczonej.
“Powiedziałem rob jak chcesz.” Jean-Baptiste powtórzył.
“Miałam nadzieje, ze zrobimy to po twojemu.” Powiedziała Juliette i roześmiała się.
“A… jak długo zostaniesz w Paryżu?” Jean-Baptiste starał się zignorować fakt, że tak łatwo go nabrała i naciskał na odpowiedź.
“Jeszcze nie wiem. Zobaczymy.” Odpowiedz Juliette była dość dwuznaczna.
“Aha, OK. No to, nie chcesz żebym, no wiesz, odebrał cię z dworca?” Jean-Baptiste w końcu powiedział to, co od dłuższej już chwili chciał powiedzieć.
“Mógłbyś? Byłoby super.” Juliette była zadowolona, że to on z tym wyszedł i chciała, żeby usłyszał to w jej głosie.
“Jesteś pewna tego pomysłu z hotelem?” Jean-Baptiste zapytał badawczo przybierając jednoczenie ton osoby zakłopotanej.
“Jestem. Będę miała całe mnóstwo pracy.” Juliette odpowiedziała pewnie.
“Tak, oczywiście. Słuchaj, gdzie ja w ogóle mogę zobaczyć te zdjęcia?” skoro jej odpowiedź była tak jednoznaczna nie pozostało mu wiele więcej do powiedzenia.
“Nie chce żebyś je oglądał.” Ta odpowiedź Juliette była jeszcze pewniejsza.
“Nie?” Był całkowicie zaskoczony. Zupełnie nie miał pojęcia jak ma na teraz zareagować.
“Nie. Jeszcze nie.” Juliette była niezachwiana choć w tej chwili brzmiała już trochę przyjaźniej. „Nie przed wystawa. Proszę cię, nawet nie próbuj szukać tego w sieci.”
„No teraz to mnie zainteresowałaś! Jean-Baptiste starał się zmusić ja do powiedzenia czegoś więcej.„Nie, to nie tak, to nic wielkiego.” Juliette zastanawiała się jak najlepiej sprawić, by zrobił tak jak prosiła. „Po prostu chce żebyś po raz pierwszy zobaczył je na wernisażu, nic więcej. Proszę, nie szukaj niczego.”
“W porządku, nie będę.” Obiecał Jean-Baptiste.
“Dziękuje.” Wiedziała, a przynajmniej ufała, że dotrzyma słowa. Nadszedł czas by zakończyć rozmowę.
“Wiec, cóż… do zobaczenia w Paryżu?”, zapytała.
„Jasne. Słuchaj, czy ja… mogę zadzwonić w tym tygodniu, albo w przyszłym?” Jean-Baptiste zaryzykował, robiąc dokładnie to co Juliette nie chciała by zrobił. Jej reakcja była ciepła choć przecząca.„Proszę nie dzwoń. Nie teraz. Najpierw muszę tu poukładać kilka spraw.”
„Jasne, nie ma sprawy.” Wyobrażała sobie jak bierze krok do tylu. „No to… wyślij mi link do tej galerii i daj znać kiedy przyjedziesz.” Jean-Baptiste pomyślał, że nie powinien był o to pytać i próbował oszczędzić sobie upokorzenia. „Przyjadę po ciebie na stację.”
„Dam ci znać. Dziękuję Jean. Naprawdę cieszę się, że się znów spotkamy.”

Trzy tygodnie… Sporo czasu, gdy się na coś czeka. Bardzo mało, jeśli ma się dni wypełnione pracą. Dla Jean-Baptiste był to czas jednego i drugiego. Codziennie był w swoim biurze w Versailles gdzie większość jego dni wypełnionych było spotkaniami, emailami i telefonami, ale były też i takie, gdy nie miał prawie zupełnie nic do zrobienia. Jednego z takich dni poprosił do swojego biura Pierre’a Rivet i pokazał mu ostatnia wiadomość. „Jak się zdaje pan Kamfora wreszcie zaczyna tańczyć tak jak my mu gramy,” powiedział, ale to nie pewność malowała się na jego twarzy. Rivet nie odpowiedział od razu.

„Tak do końca nie mam pewności, ale wydaje mi się, że on zaczyna panikować. Chce ciebie, chce żebyś zaczął działać. Wie, że jeśli nie zostanie powstrzymany znów to zrobi, i to już niedługo. Myślę, że stoi na krawędzi. A ty jesteś jego jedyną nadzieją.”

Jean-Baptiste: “Niezła nadzieja, co?”
Rivet: “On w to wierzy, tak myślę.”
Jean-Baptiste: “Jasne… Więc co mi radzisz?”
Rivet: “Mogę się mylić, ale myślę, że on jest w Paryżu. Myślę, że w jakiś sposób cię śledzi i wie, że tu jesteś. W innym przypadku, to znaczy, jeśli rzeczywiście jest na końca swojego cyklu, coś by powiedział albo jakoś cię pokierował.”
Jean-Baptiste: “Tak myślisz?”
Rivet: “Tak. Z jakiegoś powodu ten gość ma na twoim punkcie obsesje. Naprawdę chciałbym wiedzieć dlaczego. Byłoby o wiele łatwiej.”
Jean-Baptiste: “Ja też tez bym chciał. Jak powstrzymać tego świra? Dam znać policji.”
Rivet: “Dobry pomysł.”
Jean-Baptiste: “Ale oni mają tylko to, co my. Czyli nic.”
Rivet: “Na razie. Nalegam, żebyś trzymał się tego co uzgodniliśmy.”
Jean-Baptiste: “Czekać?”
Rivet: “Tak. Jeśli nie zareagujemy, on wyjdzie do nas.”
Jean-Baptiste: “Nawet nie mam pojęcia jak zareagować. To w końcu tylko sms.”
Rivet: “On nam pokaże jak. Już niedługo.”
Jean-Baptiste: “Obawiam się, że znów zabije. Tylko to naprawdę mnie martwi.”
Rivet: “Możliwe, ale najpierw postara się jakoś ciebie na niego naprowadzić.”
Jean-Baptiste: “Naprawdę tak sądzisz?”
Rivet: “Naprawdę. Inaczej po jaką cholerę wysyłałby ci tego sms’a?”
Jean-Baptiste: “Dokładnie. Czego on ode mnie chce do cholery?”
Rivet: “Jestem pewien, że wkrótce się dowiemy.”
Jean-Baptiste: “Boże, gdybym tylko mógł do dostać w swoje ręce.”
Rivet: “Cierpliwości.”
Jean-Baptiste: “Trudno jest być cierpliwym wiedząc, że on gdzieś tam jest, gotowy by znów zabić.”
Rivet: “Nie zabije. Chyba, że niechcący. Inaczej nie.”
Jean-Baptiste: “To raczej kiepska gwarancja, co?”
Rivet: “To wszystko co mamy. On zawsze bardzo skrupulatnie się przygotowuje i sugeruję odpowiedzieć w tan sam sposób. Tyle tylko, że on tym razem popełni błąd. My musimy tylko czekać.”
Jean-Baptiste: “Chciałeś chyba powiedzieć to wszystko co możemy zrobić.”

Jeśli Paryż lśni wiosną i latem, dwa pierwsze tygodnie grudnia zawsze odsłaniają jego ponurą stronę. Krótkie, bezśnieżne dni; szare, bezkompromisyjnie niskie chmury; bezlistne drzewa. To czas ulic stających bez końca w deszczu, czas czarnych parasoli bez twarzy, spieszących z jednego miejsca w drugie, wlekący się bez końca, odarty z koloru czas rozczarowań. Radość Gwiazdki wydaje się tak odległa, iż prawie niemożliwe jest wierzyć, że już niedługo rozbłyśnie po całym mieście kolorami, uśmiechami i pogodnymi życzeniami. Najlepiej jest nie myśleć o tym zbytnio, przeczekać, w domu albo w kinie, albo, jak to zrobił Jean-Baptiste, w pracy.

Nagle, dzięki nich będą wszystkim gwiazdom schowanym za grubą kurtyną chmur, było mnóstwo pracy. Trzeba było negocjować nowe kontrakty, na horyzoncie pojawiło się kilku potencjalnych klientów i trzeba się było nimi zająć, Jérôme La Rivière słał swoje sugestie na kolejny rok i pytał ile skrzynek ma przysłać mu do Paryża. Przyszedł czas zająć się prezentami dla wszystkich w Estagel i w biurze w Versailles. Wieczory zapełniał poprawianiem swojego opowiadania, choć najczęściej nie był zadowolony z poprawek.

W końcu zadzwoniła żeby powiedzieć kiedy przyjeżdża i zapytać czy wciąż będzie mógł odebrać ją z dworca.

error: Content is protected !!