Święte imperium 39

Święte imperium

Rozdział XXXIX

Po śniadaniu Jean-Baptiste i Juliette wyszli pospacerować po posiadłości, idąc w kierunku gór. W powietrzu wciąż unosił się lekki jesienny chłód. Wielkie, białe chmury zebrały się na niebie i choć nie wisiały nisko, najwyraźniej nie zależało im na popłynięciu gdzieś dalej. Wszyscy byli na polu, przygotowując je, żeby jutro mogli rozpocząć zbiór z pierwszą sugestią poranka. Liście na krzakach, które jeszcze kilka dni temu wydawały się równozielone teraz, w rozproszonym świetle poranka chlubiły się swoimi różnicami, przyciągały ich wzrok odcieniami szmaragdu, jedne papugozielonym, inne tym bardziej przypominającym koniczynę. Grona były duże i ciężkie od soku. Juliette chciała zerwać kilka i zabrać do domu lecz Jean-Baptiste jej nie pozwolił. Ona tego jeszcze nie wiedziała, ale Jérôme i Madame Lavigne już wcześniej przygotowali jej koszyk łakoci, na słodki powrót pomiędzy ciernie i cienie wielkiego miasta.

Po obiedzie pojechali do Perpignan, parkując samochody na Esplanade des Platanes. Poszli w stronę katedry a potem zawrócili na Esplanade, gdzie usiedli obok fontanny.

– „Odbiorę cię w piątek z pracy”, powiedział Jean-Baptiste jak gdyby miał to już przed oczami.
– „Nie trzeba, i tak jadę tam samochodem”, zapięła kurtkę. Spotkajmy się w domu. Przygotuje coś fajnego a potem będę się z tobą kochać, jeśli oczywiście nie będziesz zbyt zmęczony po podroży.”
– „Zbyt zmęczony?” Jean-Baptiste spojrzał na nią z akceptującym wyzwanie uśmiechem. „Jestem pewien, że jakoś sobie poradzę.”
– „Nie wątpię”, Juliette odpowiedziała z uśmiechem, który zgasł równie szybko, jak się pojawił. „Jean, nie możemy tak w nieskończoność. Kiedyś będziemy musieli dokonać wyboru.”
– „Wiem”, Jean-Baptiste odpowiedział wzdychając. „Też chciałem o tym pogadać.”
– „Jeśli uważasz, że…” Juliette zaczęła lecz Jean-Baptiste przerwał jej od razu.
– „Nie, nie chce. Myślę, że powinniśmy…”
– „Nie teraz” teraz to Juliette mu przerwała. „To nie jest dobry moment.”

Tamtego popołudnia jechała do Marsylii prawie zupełnie nie słysząc radia, śpiewając jedynie kilka puszczanych w nim piosenek. Wiedziała, że czas decyzji nadejdzie bardzo szybko. Marsylia, Paryż, Estagel – miejsca zbyt od siebie odległe by można to wszystko było poskładać w komfortowe życie. Można mieć dwa domy, ale gdy się ma trzy, nie ma się żadnego. Z czegoś trzeba będzie zrezygnować. Ale co tam domy, nieważne teraz. Co naprawdę czuje do Jean-Baptiste? To nie dziecko, z którym można się zabawić bez konsekwencji. To dorosły mężczyzna, poważny mężczyzna, ale czy jest poważny w stosunku do niej? Co może poświęcić by z nim być? Co, by z nią być, będzie w stanie poświęcić on? Czy ona jest gotowa w ogóle cokolwiek poświęcić? Mają ze sobą tak wiele wspólnego. On lubi filmy i przebywanie na powietrzu, ona też. On lubi mieć dom, to jasne patrząc na to, jak dba o swoje miejsce w Estagel. Ona lubi czytać, on też, pisze nawet (choć to jego pisanie, ale co tam, odciąganie go do tego nie byłoby chyba dobrym pomysłem). Gdy rozmawiają, gdy flirtują, nawet gdy się sprzeczają – wszystko pasuje, wszystko jest na swoim miejscu, bez wysiłku, jak ostatni kawałek układanki. Łatwo jest z nim być, łatwo mieć go obok siebie. Żadnego przymuszania. Juliette dobrze wiedziała jak komfortowa jest ta sytuacja. Już jej kiedyś zakosztowała, dawno temu. Teraz musiała zbadać własne uczucia i zdecydować.

Juliette potrzebuje się zastanowić którą drogę powinna wybrać i chyba lepiej będzie jeśli pozostawimy ją na tym skrzyżowaniu samą. Życzymy jej szerokiej drogi i pozwalamy odjechać, autostradą A9 na północ, aż zniknie w niekończącym się strumieniu innych samochodów gdy my tymczasem wrócimy do Perpignan gdzie właśnie w tej chwili Jean-Baptiste ściska dłonie braci Vilard. Sa wszyscy trzej – Iker (najstarszy z nich, to z nim rozmawiał przez telefon), Oriol (średni brat) i Nicolau (najmłodszy).

Spotkanie odbyło się na przedmieściu Perpignan. Miało w sobie trochę tajemniczości – byłoby raczej niewskazane by ktoś z Estagel zobaczył ich teraz razem. Gdyby wiadomość o tym spotkania dotarła do starego Vilarda (którego, tak przy okazji, miał na imię Arnau), cały plan zawaliłby się zanim jeszcze dokończyliby przestawki.

„Dziękujemy, że znalazł pan dla nas czas”, Iker, jedyny z braki, który wcześniej kiedykolwiek rozmawiał z Jean-Baptiste, zaczął.

To ja chciałbym wam wszystkim podziękować za przyjazd tutaj i spotkanie ze mną.” Jean-Baptiste popatrzył na nich. „Jak rozumiem, cel tego spotkania jest dla was oczywisty, i już wszystko między sobą przedyskutowaliście i, jak powiedział mi Iker, zgadzacie się na moją propozycję.”

Bracia Vilard kiwają głowami i mówią tak, racja, przedyskutowaliśmy propozycję i zgadzamy się.

„Jeszcze tylko jedna sprawa panie Matin.” Oriol, który przez ostatnie piętnaście lat prowadzi bardzo dobrze prosperujący handel meblami w Lyon, pyta uprzejmym i uparcie dociekliwym głosem, podczas gdy trzymany w lewej dłoni srebrny widelec parceluje mięso na jego talerzu na małe kawałeczki. „Jako businessman nie do końca rozumiem, że chce pan kupić pole naszego ojca w tej cenie. Wszyscy tu wiemy, że mogłyby je pan mieć i za milion, może nawet za trochę mniej. To po prostu nie ma sensu. Niech mi pan to wytłumaczy.”

Wszyscy trzej bracia wpatrują się w niego. Oddzielając grubą, czarną skórę od białego mięsa jego ryby, daje im trochę czasu i w końcu odpowiada: „Bo mogę. Ma pan zupełną rację, można to pole było kupić znacznie taniej, być może nawet taniej niż pan myśli. Was ojciec, co przykre, już niedługo nie będzie w stanie poradzić sobie z trudami swojego wieku. Nie ma innych kupców i szansa na to, że jacyś się wkrótce znajdą jest praktycznie zerowa. A gdyby nawet ktoś się znalazł, będą szukali czegoś, co mogą kupić za cenę tego obiadu. Gdybym nie mógł kupić tego pola nie byłbym też zainteresowany dalszą jego dzierżawą. Leżałoby odłogiem i nikt by na tym nie zyskał. Po śmierci ojca, wy zaczęlibyście się kłócić, a może nawet jeszcze gorzej. Nie myślcie, że jestem jakimś dziwakiem, który zbiera dobre uczynki żeby otrzymać wieczną nagrodę. Cokolwiek pan o tym sadzi Vilard, to czysty business. Jest jeszcze coś. To sprawi, że zyskam w oczach miejscowych. Poradzę sobie i bez tego, ale zawsze może się przydać, zwłaszcza, że zamierzam tu zostać, a możliwość dobrych stosunków, tak jak dobre PR, nigdy nie powinna być zignorowana. Mówiąc krótko: pieniądze odzyskam w dwa, trzy lata i nie poniosę żadnego uszczerbku. Robię to, ponieważ mogę. Czy ta odpowiedź pana satysfakcjonuje, Vilard?

„To pańskie pieniądze, panie Matin.” Odpowiada Oriol Vilard, nie do końca przekonany. „Ja jedynie cieszę się z powodu ojca.”
Tak, naszego ojca’, głęboki baryton Nicolau Vilard’a, głównego śpiewaka nie tylko w Opéra National de Bordeaux, wypełnia salę jak mała podziemna eksplozja, „czy on naprawdę dostanie te wszystkie rzeczy, które pan obiecał?”
„Tak, dostanie, wszystkie co do jednej”, potwierdza Jean-Baptiste. „Wy mieszkacie zbyt daleko a on potrzebuje by o niego zadbać, a wkrótce będzie potrzebował opieki jeszcze bardziej. To nie uszczupli mojego majątku. Wszystko będzie tak, jak jest w kontrakcie, który on, mam nadzieję, podpisze. Wszyscy musicie wrócić do swoich zajęć, więc mamy tylko tydzień.”
„Porozmawiamy z nim.” zapewnia go Iker. „Zgodzi się, w końcu się zgodzi.”
„Rozumiecie oczywiście, że cała zapłata zostanie przekazana na jego konto i o ile on sam nie zdecyduje dać wam tych pieniędzy od razy, wszystko będzie jego. Nie przyjechałem tu, by proponować wam jakiekolwiek wynagrodzenie z mojej strony. Ta umowa jest pomiędzy mną a waszym ojcem, nikim innym. Nie jesteśmy tu po to, by działać przeciw niemu, ale by przedyskutować jak doprowadzić do zawarcia tej umowy. Rozumiem, że macie kopie kontraktu?”
„Tak’, potwierdza Oriol, ‘mamy”.

Talerze i butelki wina są puste i żaden z nich nie ma ochoty na kawę, więc podają sobie ręce i żegnają się. Bracia Vilard, choć mieszkają z dala od siebie, odjeżdżają jedną taksówką. Mniej więcej dwadzieścia minut później Jean-Baptiste robi to samo.

Stary Vilard podpisał kontrakt w następny czwartek. Jedno pociągniecie pióra, a właściwie starego długopisu, wprowadza Jean-Baptiste w światek najbogatszych właścicieli ziemskich w okolicy. Jest on teraz zdolny do produkowania siedmiu gatunków win w ilościach, które pozwalają na osiągnięcie celów jakie postawił przed swoim biznesem. To samo pociągniecie pióra, przepraszam, starego długopisu, czyni ze starego Vilarda bardzo zamożnego człowieka, atrakcyjnego wdowca, żyjącego w komforcie świadomości, że wszystkie jego potrzeby – a także kilka zachcianek – zostaną spełnione.

Jean-Baptiste wrócił do domu, zadzwonił do doktora, pielęgniarki, sprzątaczki i kucharki mówiąc im wszystkim, że od następnego dnia zacznie się praca, która z nimi omówił. Zadzwonił do Juliette by powiedzieć jej, że wszystko się udało i że jest z tego powodu szczekliwy i zapytać co u niej i jak się udał wieczór filmowy, i życzyć jej dobrej nocy zanim zobaczą się następnego dnia. Później, siedząc przy komuniku, dzielił rozkoszowanie się swoim sukcesem z kieliszkiem czerwonego wina, ciszą nocy, garścią grillowanych kawałków papryki skropionych limonką i posypanych solą cynamonową na jednym talerzu i kolekcją ostro-słodkich orzechów na drugim, przygotowanych dla niego przez nieocenianą Madame Lavigne.

error: Content is protected !!