Święte imperium
Rozdział XXXVI
Jérôme zjawił się chwilę przed dziewiątą. Jean-Baptiste Matin i Juliette jeszcze nie skończyli, więc zaprosili go do środka by zjadł śniadanie z nimi. Delikatnie odmówił twierdząc, że już jadł i czekał na nich przy samochodzie, paląc i rozmawiając z Madame Lavigne.
Juliette nie była przekonana, że powinna jechać z nimi. To przecież nie ma ze mną nic wspólnego, stwierdziła. W końcu jednak pojechała. Jérôme prowadził jak zawsze, jak gdyby był jedynym posiadaczem całego czasu świata, wolno i zbyt ostrożnie. Jean-Baptiste przypomniał sobie jak to było za pierwszym razem, gdy zastanawiał się czy to przypadkiem nie był dla Jérôme pierwszy raz za kierownicą. Zatrzymali się.
Brama cmentarza była na wpół otwarta. Jérôme wyjął z bagażnika kwiaty i wszyscy przeszli przez bramę. Juliette rzuciła na nią okiem i westchnęła. Grób Patricka La Rivière pogrzebany był pod kopcem kwiatów, wielu świeżych. Jean-Baptiste położył swoje u stóp kopca. Stali bez ruchu, w milczeniu. Wreszcie Jérôme wyjął z kieszeni kawałek papieru i podał Jean-Baptiste. Tak to będzie, powiedział. Odtąd dotąd. Stawiał stopy po obu stronach kopca. Podoba się panu? zapytał. Tak, odpowiedział Jean-Baptiste. Wygląda bardzo dobrze.
Szli teraz dalej w głąb cmentarza, w stronę grobu Brielle Durand. Jej grobowiec był już ukończony. Kilka wypalonych świec stało w nierównych rzędzie. Ich przykrywki, kiedyś złotego koloru, pokonane przez deszcz i słońce, pordzewiały. Niewielki bukiet wysuszonych róż nie opierał się już o ścianę grobowca. Jean-Baptiste Matin podniósł je wszystkie i włożył do trzymanej przez Jérôme reklamówki. Juliette zapaliła trzy nowe świeczki i postawiła obok nowych kwiatów.
Po wyjściu z cmentarza pojechali prosto na pole. W samochodzie Juliette przytuliła się do Jean-Baptiste i przez całą drogę milczała.
Nieźle, powiedział sam do siebie Jean-Baptiste gdy wysiadł z samochodu. Nigdy wcześniej nie widział tylu ludzi na raz na polu. Ilu mamy?, zapytał zwracając się do Jérôme. Dwudziestu siedmiu, licząc ze mną, odpowiedział Jérôme. W ten sposób zajmie to tylko trzy, może cztery dni, i wkrótce będziemy mogli zacząć zbiory.
Jean-Baptiste kopnął czarną ziemię pomiędzy rzędami winogron. Jérôme spojrzał na niego. Noce są trochę za chłodne. Staraliśmy się utrzymać właściwą temperaturę. Prognoza mówi, że tak będzie jeszcze przez jakiś czas, więc chyba będziemy musieli palić pochodnie jeszcze trochę. Dopilnuj, żeby ludzie mieli ciepłe jedzenie i wystarczająco dużo picia w nocy zażądał Jean-Baptiste.
Juliette spacerowała po polu, dotykając winogron i liści i od czasu do czasu zjadając kilka gron. Czasami zatrzymywała się i, z twarzą ku słońcu, stała nieruchomo w jednym miejscu.
– Czego się spodziewasz w tym roku? Zbiory będą takie same jak poprzednio?
– Lepsze. Mieliśmy bardzo dużo słońca. No i mamy nowe pole. Kupi je pan czy będzie dalej dzierżawił?
– Chce je sprzedać? Dzierżawa bez końca jakoś mi się nie uśmiecha.
– Chce. Potrzebuje pieniędzy.
– Potrzebuje pieniędzy mówisz. Utrzyma cenę, czy będzie się starał podnieść? Masz jakieś przeczucie?
– Stary Vilard to zgred, jestem stuprocentowo pewien, że podniesie.
– Dobrze; powiedz mu, że jestem zainteresowany. Powiedz, że mam kilka pomysłów, które powinny mu się spodobać. Porozmawiamy z nim w przyszłym tygodniu, ustal z nim, że u niego.
– Dobrze proszę pana.
– Jeszcze jedno. Myślę, że w przyszłym roku powinniśmy pojawić się na kilku najważniejszych wystawach. Vinexpo, ProWein, Vinitaly. Powinno pomóc naszym planom. Chcę, żeby to rosło.
– Te wystawy, dobre są? Nigdy nie byłem.
– Sam zobaczysz.
– Pojadę?
– Musisz. Musisz zobaczyć, jak ważna jest twoja praca.
– Dobrze.
– Czy jest coś, czego potrzebujemy na ten rok a jeszcze nie mamy? Maszyny? Ludzi? Cokolwiek?
– Nie. Mamy wszystko czego na potrzeba. Kiedy pan wróci?
– Przyjadę w przyszłym tygodniu i zostanę do końca zbiorów. Będziemy pracować razem.
– Dobrze. Bardzo dobrze.
Wczesnym popołudniem Jérôme zawiózł ich z powrotem do miasteczka i tam zostawił. Przez jakiś czas spacerowali niespiesznie wijącymi się alejkami aż w końcu dotarli do centrum. Popatrz, wykrzyknęła Juliette i wskazała na drogowskaz. Wiedzą, że tu jesteś! To były dwa metalowe słupki, nie wyższe niż dwa metry, pomalowane na czerwono, z poziomymi tablicami wskazującymi kierunek. Te pomalowane na jasny krem wskazywały drogę do hotelu i merostwa. Ciemno-zielone wskazywały kierunek do winnic. Na jednej z nich napisano ‘Domaine Matin’. Trzy dolne, te z czerwonym tłem, wskazywały kierunek do innych miasteczek. Widzisz? powiedziała Juliette, Czy to nie jest super? i zrobiła zdjęcie, a potem jeszcze kilka, otaczającym ich budynkom. Weszli do cukierni na rogu. W środku poza właścicielem były dwie kobiety. Gdy wyszły, Jean-Baptiste powiedział zanim się ściemni całe miasteczko będzie wiedziało, że tu jesteśmy.
Wieczorem, gdy Jean-Baptiste i Juliette, otuleni kocami, popijając piwo i obżerając się winogronami i chlebem znów siedzieli przy basenie patrząc na chowające się za wzgórzami słońce i zapalające się, jedna po drugiej, jak małe latarnie dla świata, gwiazdy, Juliette powiedziała:
– To jest raj.
– Hmmm. Usypiający rodzaj raju.
– Nie chcę wracać.
– Ja też nie.