Święte imperium
Rozdział III
– Stało się! – wysoki mężczyzna o suchej skórze, około siedemdziesiątki, wyciągnął ku niemu dłoń uśmiechając się szeroko. – Gratulacje!
– Stało się. Jestem bardzo szczęśliwy, – odpowiedział uśmiechając się skromnie.
Przez te wszystkie lata nauczył się, że to co dokonane należy do przeszłości i że nie powinno się już tym zbytnio zajmować. „Zawsze powinieneś patrzeć wprzód.” Słyszał to od starego człowieka tyle razy, że stało się to dla niego naturalne. Poza tym wiedział, że ta rozmowa nie skupi się na przeszłości tylko na przyszłości. Jego przyszłości.
Usiedli w szerokich, wygodnych fotelach. Na mahoniowym stoliku przed nimi, tuż obok butelki drogiej whiskey leżało kilka kartek papieru i prosty długopis. Krąg preferował wnętrza eleganckie, lecz zawsze proste. Dodatki, tak doceniane w sztuce, w jego własnych posiadłościach traktowane były jako zbędne i niepotrzebnie rozpraszające.
Były tam również dwie puste szklanki, wyglądająca na kosztowną popielniczka oraz otwarta paczka papierosów. Telewizor w kącie był co prawda włączony ale ściszony tak bardzo, że zupełnie nic nie było słychać.
– Teraz, gdy osiągnąłeś tak wiele, możesz wybrać cokolwiek chcesz, – powiedział stary człowiek. – Każdy będzie cię chciał: operacyjni, wywiad, planowanie. Możesz zajść bardzo wysoko. Zdecydowałeś już?
Noc bardzo szybko ogarniała miasto.
Prawie całą ścianę przed nimi zajmowało duże okno, trochę jak iluminator, ale szczebliny nie były ustawione w tradycyjny sposób. Na środku nie było pionowego szprosu, który normalnie podtrzymywałby framugę. Zamiast niego, dwa grube szprosy, lekko wygięte na górze, ustawiono po każdej ze stron w jednej trzeciej szerokości okna. Był też poziomy, również gruby, lecz nie umieszczony w środku, a wyżej. Jego środek był lekko wygięty ku górze, wybrzuszony, co nadawało oknu przyjemny, prawie klasyczny wygląd. Poniżej, pomiędzy dwoma pionowymi szprosami, od środka wybrzuszenia do dołu framugi wstawiono pionowy, od którego odchodziły w lewo dwa poziome, łącząc go z grubym szprosem po lewej. Powyżej poziomego łącznika, pomiędzy dwoma pionowymi, wstawiono słupki mocniejsze od tych poniżej. W jednej trzeciej przecinał je pionowy szpros, przymocowany z jednej strony do wybrzuszenia. Po jego obu stronach pionowe słupki dochodziły aż do framugi, wyginając się u góry, jak echo dwóch głównych szprosów, które biegły równolegle do nich. Na górze, gdzie te dwa główne szprosy stykały się z framugą, koło było złamane a niewielka część framugi przesunięta nieznacznie w górę. Jej spód również nie był okrągły. Tam krąg przecięty był w dwóch przeciwległych punktach. Pomiędzy nimi biegł prosty kawałek drewna, który je spajał. Było to wspaniale dzieło. Patrzyli przez nie na wyciszające się i układające do snu po ciężkim dniu miasto, poprzecinane liniami świateł w najróżniejsze kształty.
Nie ma czegoś takiego jak idealne koło. To co na górze opiera się na tym co jest poniżej. Ci, którym wydaje się inaczej, popełniają kardynalny błąd. Żadna część nie jest ważniejsza od innych. Całą konstrukcję utrzymuje wyłącznie delikatne zbalansowanie wszystkich jej części. Jeśli jedna zawiedzie, wszystko się rozpadnie. Pamiętał tę lekcję, której uczono go nie raz, nie dwa, lecz każdego dnia, a jednak nigdy dosłownie. Zgodnie z zasadami tego, czego częścią miał się stać, główna idea, poprzez podawanie najróżniejszych przykładów w ciągu wielu lat szkolenia, nie była jasno wyjaśniona, lecz podana do zrozumienia. Każdy członek Kręgu miał samemu wyciągnąć wnioski i odkryć ją dla siebie.
Stary człowiek nalał trochę whiskey do szklanek.
– Zdecydowałem się odejść, – powiedział. Wycofam się. Znajdę coś na południu, gdzieś nad morzem. Może bliżej granicy z Hiszpanią, żebym był blisko gór. Oczywiście, jeśli tylko będę potrzebny, stawię się natychmiast.
– To brzmi całkiem nieźle – powiedział stary człowiek. – Podoba mi się. Wszystko czego potrzebujesz dostarczą ci jutro do południa. Nigdy więcej nie będziemy wypracować. Wiesz jak to działa. Możesz tu zostać trzy dni. Daj mi znać gdybyś zmienił zdanie. Potem, sam wiesz. Uważaj tam na siebie.
– Wiem. Będę uważał. Dziękuję za zajecie się wszystkim.
– To my ci dziękujemy.
To była pięćdziesięciodwuletnia whiskey, słodowa, z jednego ziarna, o kolorze nieznacznie ciemniejszym niż palony bursztyn, o delikatnym, jedwabistym smaku. Czymś takim należy się rozkoszować powoli. To napój dobrej wieści, który należy smakować w spokoju. Stary człowiek zapalił cygaro. Gurkha Black Dragon. Ostanie, powiedział. Trzymałem specjalnie na dzisiaj.
Otoczony przez zaledwie kilku ludzi, całe swoje dotychczasowe życie spędził w czymś, co mogłoby zostać nazwane umiarkowanym luksusem. Wszystko dookoła niego zawsze było najwyższej jakości. Nawet jeśli nie zawsze miał to czego chciał – dzieci miewają bardzo dziwne pomysły, prawda? – zawsze miał to, czego potrzebował. Wiedział, że ma szczęście. Od najmłodszych dni jego mentor mówił mu, że jego pozycja w świecie jest uprzywilejowana, i że nigdy nie powinien patrzeć z góry na ludzi, którym nie poszczęściło się tak, jak jemu. Przywileje to odpowiedzialność, tak mówił stary człowiek. Przez wiele lat oglądał świat jedynie w telewizji albo przez okno samochodu. Dopiero po skończeniu szkoły miał trochę więcej okazji do kontaktów ze światem zewnętrznym, ale nigdy nie nazwałby tego ‘życiem w nim.’
Znał życie w Kręgu i rozumiał, czego się od niego będzie oczekiwało jeśli zdecydowałby się pozostać. Byłoby to dobre życie, wypełnione satysfakcją i spełnieniem, świadomością, że to, czego dokonujesz, służy milionom ludzi na całym świecie, podczas gdy on prowadziłby cichą, nikomu nieznaną egzystencję, prawie klasztorną, choć oczywiście wolną od jakiejkolwiek religii. Jednak, z jakiegoś powodu nie chciał tego dla siebie. Chciał wystawić się na świat, znaleźć się pośród zwyczajnych ludzi, pośród ich codziennych spraw, zakupów, chodzenia do kina, po prostu normalnego dbania o siebie. Nie sądził, by takie życie było lepsze czy pełniejsze. W żaden sposób nie umiał wyjaśnić tej wewnętrznej potrzeby, która popychała go do takiej zmiany.
Mógłbyś teraz pomyśleć, że był jakimś półbogiem zstępującym z Olimpu aby żyć pomiędzy śmiertelnikami, mam jednak nadzieję, że choć trochę mi ufasz. Nic takiego nigdy nie przyszłoby mu do głowy. Miał wiele wad, ale arogancja nie była jedną z nich.
Gdy pusta szklanka znalazła się na powrót na stole, wstał i spojrzał, prawie że gapił się, na starego człowieka. Srebrne, krótkie włosy, długi nos, oczy nie mniej żywe niż wtedy, gdy zobaczył go po raz pierwszy, cienkie usta. Jego mentor. Był dla niego jak ojciec. Znał go całe swoje życie. Uścisnęli dłonie, mocno, patrząc sobie prosto w oczy. Nie potrzeba było żadnych słów. Poszedł w stronę drzwi; gruba wykładzina zdławiła odgłos jego kroków.