Święte imperium 19

Święte imperium

Rozdział XIX

Styczeń nadszedł wcześniej niż się tego spodziewał. Tym, którzy zapadają w bezkres pisania i czytania, nie mówiąc już o spędzaniu długich, chłodnych wieczorów przy kominku, czas mija naprawdę bardzo szybko. Na dodatek na zapleczu domu zainstalował sobie małą siłownię.

Mieszkańcy Estagel z wolna przyzwyczaili się do jego obecności, choć on sam wciąż uważał, że wizyty w miasteczku byłyby nierozważne. Zupełnie mu ich nie brakowało; był całkiem zadowolony z samotności w tym bliskim mu już miejscu.

Minęły trzy miesiące i nic się nie wydarzyło. Były dni, gdy Jean-Baptiste czekał na reakcję na jego opuszczenie Paryża i szybki powrót do Estagel, i były takie, gdy zupełnie o to nie dbał. A jednak w głębi serca był wciąż zdeterminowany, że musi wywabić Pana Kamforę, jak go ochrzciły media, z jego lisiej dziury, gdziekolwiek by nie była, i zmierzyć się z nim.

Jeśli Estagel nic nie dało, to chyba żadne inne miejsce we Francji nie odniosłoby lepszego skutku. Nadeszła pora na odważniejszy ruch.

Dwa tygodnie później dwustronicowe reklamy rozpaliły najpoważniejsze gazety w całej Europie, oferując temu kto doprowadzi do pochwycenia sprawcy któregokolwiek z morderstw pięć milionów Euro. Tego samego dnia, po podroży pociągiem, którą całkowicie przespał, Jean-Baptiste pił już kawę w swoim paryskim mieszkaniu.

– Wydaje ci się, że kim ty jesteś?! – Prokurator Generalny wciąż wrzeszczał do słuchawki. ­– Co tu na Boga sobie myślisz? Twoja durna akcja zagraża naszemu dochodzeniu! Czy ty w masz jakiekolwiek pojęcie jak teraz urywają się nasze telefony? Ludzie wydzwaniają na każdy posterunek policji w kraju i każdy twierdzi, że coś wie. Takie samo gówno dzieje się w całej Europie! Popierdoliło cię?
– Nie proszę pana, nic z tych rzeczy­ – odpowiedział spokojnie. Jestem jedynie zmęczony brakiem jakiegokolwiek postępu w tej sprawie i obawiam się, że morderca, który bez wątpienia wciąż jest na wolności, wkrótce znów uderzy. Od Estagel minęły dwa lata a wy wciąż nie macie nic.
– Widzimy się w moim biurze jutro o dziewiątej i niech panu nawet nie przyjdzie do głowy żeby się spóźnić.

Trzask słuchawki. Tak jak się tego spodziewał, policja była wściekła. Zgodnie z jego oczekiwaniem, spotkanie z Prokuratorem Generalnym nie było przyjazną herbatką ze starym kumplem – przypominało raczej sztorm połączony z atakiem rozwścieczonego wieloryba, z tym że ten wieloryb – choć niewiele mniejszy i nie mniej rozsierdzony – nie był biały lecz czerwony, z zaczerwienionymi od wściekłości oczami. Rzucono w jego kierunku wiele słów, które nie nadają się do publikacji, i więcej niż jedno było tą czy inną formą zastraszenia. Były to intensywne trzydzieści minut, które jednak nie wpłynęło na zmianę jego planu.
 
W internecie wrzało. Mówiły o tym wszystkie stacje telewizyjne, sprowadzając przed swoje kamery cale rzesze tych, którzy mieli na ten temat coś do powiedzenia, i takich, którzy do powiedzenia nie mieli zupełnie nic, prowadząc niekończące się dyskusje i dywagacje na temat morderstw i jego propozycji. Nigdy w historii Europy tak wiele nie zostało zaofiarowane tak wielu przez jednego. Być może pamiętasz tamte czasy, gdy dzieciaki latały wszędzie z komórkami starając się znaleźć jakiegoś stwora, który pojawiał się na ekranie telefonu gdy znalazły się w odpowiednim miejscu. To co działo się teraz, było zupełnie bez porównania. Nowe szaleństwo przetaczało się przez kontynent. Gazety i stacje telewizyjne, jedna za drugą, dzwoniły ubiegając się o wywiad. Powiedział tak, oczywiście że udzieli, jasne, ale tylko tej stacji, która dołoży do nagrody dokładnie tyle samo, ile on zaoferował. Wielokrotnie słyszał jak, zanim odłożyli słuchawkę, nazywali go jebanym kutasem.
 
Następnego dnia poleciał do Rzymu. Poprzednio był tam osiem lat wcześniej, mniej więcej w połowie angielskiego projektu. Obawiano się wtedy, że rządowi uda się przesunąć kraj za bardzo na prawo, paraliżując jednocześnie rozwój energii odnawialnych, które wcześniej podbijały rynek. Po dwóch tygodniach był z powrotem w Londynie.
 
Gdy wylądował na lotnisku Leonardo da Vinci lało jak z cebra. Taksówkarz, trzymając w dłoni kartkę z wymyślonym nazwiskiem, czekał na niego w sali przylotów. Zatrzymał się przy The St. Regis Rome na Via Vittorio E. Orlando. Gdy się jest w Rzymie, powinno się trzymać blisko ruin. Reszta miasta i tak nie ma większego sensu. Zgodzisz się, że starożytny Rzym powinien zostać odbudowany takim jakim był kiedyś?
 
Następnego dnia zjadł śniadanie wczesnym rankiem i wyszedł. Taksówka zabrała go na Campo Da Polo obok Villa Doria Pamphilj, siedemnastowiecznej willi, która, jako że jest to budynek rządowy, znajduje się w dobrym stanie. Ciało znaleziono na Campo Da Polo, pośród drzew otaczających Belvedere Lake. Znalazła je niejaka Francesca Romano, która biegała tam owego poranka. Niewielki krzyż przybity do jednego z drzew oznaczał miejsce.
 
Przez co najmniej pół godziny nikogo innego tam nie było. Ani żywej duszy. W weekendy park jest pełen ludzi – przychodzą tu całe rodziny, na spacer albo piknik albo pograć w piłkę. W tygodniu jest to miejsce gdzie natknąć się można jedynie na kogoś biegającego dla zdrowia albo kogoś, kto skraca sobie tedy drogę.
 
Mordercy nie brakowało czasu by zrobić to, co zamierzał. Ofiarą była dwudziestojednoletnia Aida Radamès, mieszkająca na Via Raffaele Paolucci. Była kelnerką w miejscowej cukierni i samotną matką jednorocznego (wtedy) chłopca. Pochodziła ze Scafati, miasta w prowincji Salerno, niedaleko Neapolu. To będzie jego następny przystanek.
 
Teraz jednak Jean-Baptiste krążył wokół miejsca gdzie popełniono morderstwo, robiąc zdjęcia telefonem i wrzucając na swoje profile na Facebooku, Instagramie i Twitterze. Od czasu gdy ukazało się ogłoszenie liczba śledzących go osób wystrzeliła w powietrze, z początkowych dwustu do setek tysięcy. Zanim skończy się dzień te zdjęcia będą polubione, przesłane dalej i komentowane i być może, w którymś momencie pojawi się ktoś, kto naprawdę będzie miał przydatną informację. Coś takiego jak idealna zbrodnia nie istnieje.
 
Nazywam się Jean-Baptiste Matin. Jak pewnie wiecie, jakiś czas temu oskarżono mnie o zamordowanie młodej dziewczyny w Estagel, na południu Francji. To okrutne morderstwo wstrząsnęli nie tylko lokalną społecznością, lecz całym narodem. Media zrobiły sobie spektakl. W końcu wszystkie zarzuty przeciw mnie oddalono.
 
Morderstwo w Estagel nie było pierwszym tego typu. Ponad dwadzieścia lat minęło od dnia, w którym popełniono pierwsze. Jestem teraz w Rzymie, w parku niedaleko Villa Doria Pamphilj. To tutaj Aida Radamès została zamordowana siedem lat temu. Właśnie wrzuciłem kilka zdjęć z tego miejsca na moje profile. Udam się do wszystkich miejsc, gdzie popełniono te morderstwa.
 
Nie jestem Rzeźnikiem Europy, nie jestem też Panem Kamfora, jak go nazwala prasa. Jestem mieszkającym w Paryżu businessmanem, zajmującym się produkcją wina. Moim celem nie jest rozpoczęcie nowego cyrku medialnego ani trzymanie was w napięciu jak tanie seriale telewizyjne. Chodzi mi o nawiązanie kontaktu z tymi z was, którzy mogą wiedzieć coś, co jak dotąd nie zostało ujawnione a co, mam nadzieję, doprowadzi do aresztowania tego, kto popełnił te straszne zbrodnie.
 
Od morderstwa w Estagel minęły dwa lata. Jeśli moje obliczenia są poprawne, mamy tylko rok zanim popełnione zostanie kolejne. Prześlijcie tę wiadomość dalej, pomóżcie mi znaleźć tego człowieka. Nie szukam osobistej zemsty. Pewien jestem, że sąd ma już przygotowaną odpowiednią karę. Jeszcze jedno – ta nagroda to wcale nie żart.
 
Odtworzył nagranie by sprawdzić, czy wyszło jak chciał i nacisnął przycisk ‘wrzuć’. Gdy kilka godzin później kończył lunch obejrzano je ponad trzy tysiące razy i wielokrotnie przesłano dalej. Gdy następnego poranka wysiadał z pociągu w Scafati, obiegło już cały świat i miało ponad milion wyświetleń.
 
Scafati jest prawie takie jak Wenecja. Uliczki są wąskie i stare, i wszędzie gdzie nie pójdziesz tynk kawałkami odpada ze ścian. Są też jednak różnice – to nie jest wyspa, nie ma żadnych kanałów i żadni turyści tu nie przyjeżdżają. Kolejną różnicą jest też to, że nigdy nic wartościowego nie zostało tu wzniesione, pomijając oczywiście brudne, rozpadające się domy, które – co całkowicie zrozumiałe – mają dla wynajmujących je ludzi i dla ich właścicieli ogromne znaczenie.
 
Zanim przeniosła się do Rzymu Aida Radamès mieszkała w trzypiętrowym budynku na Via Della Resistenza. Jej balkon wychodził na ulicę; w oddali widać było potężny, poszarpany szczyt Wezuwiusza, tego samego który zniszczył Pompeje i Herkulanium. Energia o sile o setki tysięcy większej niż bomby, które spadły na Hiroszimę i Nagasaki, gazem i popiołem i ogniem pustoszyła te dwa bezbronne miasteczka o wielkiej wartości i jeszcze większej rozpuście.
 
Znalazł jej dom, zrobił kilka zdjęć i wrzucił na portale, po czym wrócił na stację i wsiadł do pociągu do Neapolu, który zrobił półkole wokół góry po stronie zatoki. Śmiercionośny wulkan górował nad okolicą, ogromnych rozmiarów zegar przeznaczenia, tykający po cichu, niewzruszony tym, co działo się dookoła niego. Pompei, Torre Anunziata, Torre del Greco, Portici, San Giorgio a Cremano – na każdej z tych stacji ludzie wsiadali i wysiadali z pociągu. Cały ten obszar jest bardzo gęsto zaludniony. Niektórzy nigdy się nie nauczą.
 
Następnego dnia poszedł na całodniowy spacer po miejscach, które powszechnie uznaje się za najważniejsze w Rzymie. Każdy tam idzie, wiem, lecz tym, co w tej chwili Jean- potrzebował Baptiste był najzwyczajniej wolny dzień. Poza tym, była niedziela. Starożytna cześć Rzymu była dla niego miastem bogów i chociaż ich świątynie już dawno zostały zawłaszczone przez nowych przybyszów na religijnej scenie, ich symbole wciąż tam trwały.
 
Szczęśliwie dla niego, Via Sacra była zaskakująco pusta i, przeciwnie do tego co miało miejsce gdy był tu poprzednim razem, Jean-Baptiste mógł tu spędzić ile tylko chciał czasu przyglądając się nic nie znaczącym i wywołującym jedynie litość resztkom zamierzchłego wczoraj, otoczonym przez miasto, które nie szanuje nawet samego siebie. To wtedy właśnie jego komórka ponownie zawibrowała.
 
Uważaj. Nie wiesz kim jesteś.
 
Siedząc na wzgórzu palatyńskim na wprost tego, co kiedyś było Domus Augustana, przyglądając się ruinom wystawnego niegdyś pałacu, Jean-Baptiste starał się nadać jakiś sens tym nieskładnym ścianom, półkorytarzom i kolumnom, które nie oparły się próbie czasu. Jak gdyby ktoś porzucił na niedokończony projekt, zostawiając go na pastwę podbijającej wszystko natury, czasu i niedożywionych wieśniaków, którzy pewnego dnia, jakiś tysiąc pięćset lat wcześniej, mogli bezkarnie rozkraść tyle cegieł ile potrzeba im było na zbudowanie ich własnych domostw i chatek. I chlewów dla świń.
 
Zatrzymał się w miejscu, w którym niegdyś stał wspaniały kompleks wewnętrznej części pałacu, prywatne kwatery samego cesarza. Był to otoczony kolumnami ogród, z basenem pośrodku. Ogród był raczej pospolity, ale basen już nie. W jego rogach stały cztery posagi. Byłby wystarczająco duży by w nim pływać gdyby nie wysepki o dość niespotykanym kształcie, zajmujące prawie całą jego powierzchnię, zostawiające niewiele miejsca na wodę. Miały one kształt peltas, tarcz o kształcie księżyca noszonych przez nieustraszone Amazonki, kobiety pełne odwagi i niezależności, o których mówiło się, że zamieszkują granice znanego świata. Dlaczego, będąc cesarzem największej potęgi jaka kiedykolwiek istniała, posiadającej tylu wspaniałych wojowników o nieposzlakowanej reputacji, dlaczego w miejscu, w którym spędzał tyle czasu posadził symbole cywilizacji, którą zdławiła jego własna? I dlaczegóż to, żyjąc w nieskazitelnie patriarchalnym społeczeństwie, wybrał symbole kobiet a nie mężczyzn? Tego się nigdy nie dowiemy, powiedział do siebie Jean-Baptiste.
 
To była wielka posiadłość, lecz tak naprawdę jedynie cześć Rzymu. Spacerował wokół Circus Maximus, opuszczonego przez rydwany i ludzi, i patrzył na czerwone ściany Domus Augustana. Wszyscy Europejczycy mieli tu swoje korzenie. Sześćdziesiąt pokoleń przed nim któryś z jego przodków mógł spacerować w tym samym miejscu. Może niewolnik, a może senator. Albo łajdak. Albo kurtyzana.
 
To, co tak naprawdę widział przed sobą to nie były ruiny a drzewo. Wielkie i bardzo, bardzo stare. Ścięto je, ale pień wciąż pozostał. Nigdy nie powinniśmy się poddać się jedynie temu, co jest widzialne. Wszędzie dookoła żyją silne, sięgające daleko korzenie tego drzewa. Tysiące lat minęło a one wciąż odżywiają nas i nasz świat. Ścięto je, podcinano, nie raz. Nie wygląda majestatycznie ale to to samo drzewo, silne i odporne, od którego wszyscy pochodzimy. Te ruiny nie są opustoszałym wrakiem starożytnej cywilizacji, o nie. To żyzny grunt, na którym wyrastały nowe idee. Ich dumne korony bujają się na wietrze czasu gdzieś indziej, lecz ich korzenie są tutaj. Starożytny Rzym też był gałązką odrastającą od znacznie starszej gałęzi. Od tamtego, niepamiętnego dnia, gdy człowiek przestał patrzeć na drugiego człowieka jak na wroga, to przedpotopowe drzewo daje nam oliwę naszej kultury, która nadaje smak chlebowi naszego znoju.
 
Każdego roku, 1-go stycznia, jego mentor dawał mu prezent, zawsze ten sam, notes z kalendarzem. Okładka była ciemnoniebieska. Co roku brał go do ręki i czytał na glos co napisano srebrnymi literami na okładce: Nic nie trwa wiecznie. Nie było żadnej wątpliwości, że za zabójstwem Domicjana, który żył tutaj w drugiej połowie pierwszego wieku, stał Krąg. Rzymscy senatorowie nienawidzili go tak bardzo, że pragnęli wymazać jego imię z ludzkiej pamięci. Pliniusz Młodszy, ten sam, który napisał jedyny znany nam bezpośredni opis gniewu Wezuwiusza i destrukcję Pompei, nigdy nie zawahał się w przedstawianiu Domicjana jako okrutnego, paranoicznego tyrana. Nie wiedzieli, nie mogli wiedzieć, że chociaż imperator był rzeczywiście okrutnikiem, był też produktywnym autokratą. Jego kulturalne, ekonomiczne a nawet polityczne programy stanowiły fundamenty pokoju jakim Rzym cieszył się w drugim wieku. Krąg potrzebował tego by ustabilizować sytuację w szybko zmieniającym się imperium. Naprawdę szkoda, że Domicjan musiał zostać usunięty tak szybko, ci Rzymscy cesarze nigdy nie mieli długiego okresu ważności.
 
Przeminął Domicjan. Przeminęło imperium. Po tobie też wkrótce nie zostanie ani śladu. Jean-Baptiste zamruczał pod nosem, wstał i wolno poczłapał ku głównej bramie.
error: Content is protected !!