Święte imperium
Rozdział XI
– Dzień dobry Madame Flis. Poproszę o dwa rogaliki i ciastko z czekoladą.
– Sześć Euro, Madame Flis odpowiedziała nie patrząc na niego.
Od procesu minęło dziewięć miesięcy lecz ci, którzy znali go wcześniej wciąż kwestionowali jego niewinność. Nie chodziło nawet o to, że liczyli się aż tak bardzo – w końcu ktoś, od kogo kupujesz rogaliki nie pełni w twoim życiu wielce znaczącej roli. Dokuczała mu tylko myśl, że to nigdy się nie zmieni. No chyba że…
Po jego zwolnieniu policja zupełnie zamilkła i o całej sprawie nie mówiono zupełnie nic. Żadnego dalszego ciągu, żadnych nowych podejrzanych, żadnych zatrzymań. Jak gdyby nic nigdy się nie stało. Jasne było, że nie mają nic nowego. Że nie mają nic. Było też oczywiste, że to nie oni oczyszczą go z zarzutów. Wiara, że policja kiedykolwiek przejmie się oczyszczeniem jego imienia była wiarą w tysiąc diabłów siedzących na łebku szpilki.
Rozważał zatrudnienie prywatnego detektywa, ale porzucił ten plan. Mogło przecież być tak, że morderstwo w Estagel zostało popełnione przez kogoś mieszkającego w okolicy, kogoś chorego na umyśle, kto tylko wzorował się na poprzednich morderstwach, a kto, znając dokładnie okolicę, wiedział jak pozostać niezauważonym. Jérôme La Rivière był idealnym przykładem – potrafił pojawić się równie znienacka co zniknąć, jak to ktoś, kto mieszkał długo w jednym miejscu. Chociaż właściwie każdy mógł być zamieszany, nie sądził, że to naprawdę był Jérôme. Równie dobrze mógł to być jakiś chory sadysta przemierzający Europę w poszukiwaniu ofiar, którego kręciło mordowanie młodych dziewczyn. Prywatny detektyw na niewiele by się tu zdał. Jedyne co tak naprawdę wiedział, to że to nie on.
Musiał to być ktoś dość młody aby takie dziewczyny zainteresowały się nim na tyle, by gdziekolwiek z nim pójść. Albo ktoś starszy, kto używał swojego wieku i sprawiał, że dziewczyna chciała go gdzieś zaprowadzić, udając być może, że się zgubił, czy coś podobnego. Latanie nie kosztuje wiele a na świecie pełno jest tanich hoteli, nie mówiąc już o airB&B. Lista podejrzanych wcale nie robi się krótsza.
Nic nie wskazywało na to, że ofiary były ogłuszane. Nie było też żadnych oznak że zostały potraktowane paralizatorem – morderca chciał, by wszystko dokładnie czuły. Nigdy nie znaleziono prezerwatyw, ale każda z dziewcząt została zgwałcona a potem poddana brutalnej penetracji. Żadnych odcisków palców, żadnych śladów DNA. Psy nigdy niczego nie wywęszyły. Ślady butów ginęły w pobliskich krzakach lub trawniku. Przyglądając się temu wszystkiemu był pewien, że sprawca nie mógł mieć więcej niż czterdzieści lat. Jest mało prawdopodobne by mówił wszystkimi językami krajów gdzie popełniono te morderstwa, tak więc musiał, przynajmniej w jakimś stopniu, znać angielski; być może był to jego język ojczysty.
Według jakiego klucza wybierane były ofiary? Na chybił-trafił, gdy zdarzała się okazja do zabicia czy też za każdym razem wszystko było bardzo szczegółowo zaplanowane? Jeśli to ostatnie, to musiał to być ktoś inteligentny. Niekoniecznie dobrze wykształcony, sama wrodzona inteligencja w zupełności wystarczy. Z jednak drugiej strony równie dobrze mógł to być brutalny tępak któremu w jakiś sposób udawało się zaciągnąć te dziewczyny w ciemne miejsce.
Wszystkich morderstw dokonano dokładnie w ten sam sposób. Odciętą głowę ułożono na piersi ofiary. Trzymały ją dłonie ofiary, jak jakiś magiczny kielich, albo świętą czarę. Wszystkie ofiary zostały trzykrotnie ugodzone nożem. Wszystkie uduszono. Sprawca mógł przylecieć z plastikowym workiem, ale nie z nożem czy maczetą. Musiał je gdzieś kupić, gdzieś blisko miejsca zbrodni. To jednak musiało go zmusić do ukrycia swojej tożsamości, skoro policji nigdy nie udało się pójść tym tropem dalej. To oznaczało, że jego przebranie było bardzo przekonujące i że kupił maczetę i nóź oddzielnie, by nie wzbudzać podejrzeń gdy policja przeglądała taśmy ze sklepów. Musiał mieć dwa, bardzo odmienne, przebrania; co najmniej. Jeśli to wszystko prawda, bardzo dokładne przygotowania musiały poprzedzać każde z morderstw, jak gdyby jakiś tajny rytuał, który chyba dawał mordercy dodatkową podnietę. Czy tak było? Głowy nie były odcięte jednym czystym ruchem, skóra była porozrywana, tak więc nie mogło to być zrobione czymś takim jak katana albo tachi.
A może morderca po prostu jeździł po Europie z maczetą i nożem schowanymi w bagażniku.
Kimkolwiek był, należało go znaleźć. Kimkolwiek był, był teraz jego wrogiem.
Na przestrzeni lat popełnił tak wiele morderstw. Policje tych krajów szukały go przez cały czas. Współpracowały ze sobą. Zaangażowany był nawet Interpol. Wreszcie, przy zaangażowaniu całej ich machiny śledczej – jak to możliwe, że do tej pory go nie znaleziono?
I ostatnie, być może najważniejsze pytanie – czy Krąg wie kim ten człowiek jest?