Święte imperium 12

Święte imperium

Rozdział XII

Jeśli zdecydujesz się zostać, oddasz się temu, w czym najlepiej się sprawdzasz. To może być wybieranie i prowadzenie nowych adeptów, jeśli jesteś cierpliwy. To może być działanie operacyjne, jeśli masz do tego zdolności. Może też być tak, że zostaniesz wybrany i, po jakimś czasie, dołączysz do Centrum. Jeśli jednak zdecydujesz się odejść, gdy raz zamkniesz za sobą te drzwi, powrotu nie ma. Nie ma mostu po którym możesz powrócić i nie ma żadnej możliwości porozumiewania się z twoim mentorem. Krąg nic o tobie nie wie a ty nie wiesz nic o nim. Jak gdyby to wszystko nigdy nie istniało. Jak gdyby było czymś, co sobie wymyśliłeś albo przeczytałeś w książce pełnej teorii spiskowych. Podjąłeś decyzję. Teraz jesteś teraz wyłącznie na samego siebie.

Zdarza się, że droga, którą musisz iść jest oczywista. Wszystkie światła w górze są włączone. Wszystkie linie wyraźnie pomalowane. Wszystkie znaki stoją dokładnie tam gdzie powinny. Ty musisz tylko nią iść. Zdarza się. Są takie chwile. Ta jednak nie była jedną z nich. To nie był moment w rodzaju „zostaw gnata, weź canoli”. To była chwila pozbawiona jasnego planu działania, wypełniona jedynie głębokim poczuciem konieczności rozwiązania złośliwego węzła. Każda tajemnica ma swoje rozwiązanie; wszystko, absolutnie wszystko można wytłumaczyć. Tego nauczył go Krąg. Krąg zawsze kontrolował sytuację, balansując siły tych, którzy wierzyli, że to oni sprawują władzę. To, czego on sam dokonał w Anglii, a wcześniej w Niemczech i Holandii, nie mówiąc już o mniejszych zadaniach jakie mu powierzono, sprawiło, że nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości. Gdy Anglia zbytnio urosła w silę, były sposoby na to by pociągnąć ją w dół. Gdy Niemcy zaczęły stanowić zagrożenie dla równowagi, wiedziano jak powstrzymać ich rozwój i jak, bardzo rożnymi środkami, stworzyć sytuację, która doprowadziła do nowych wyborów. Krąg nie wybierał ze względu na rasę czy narodowość – robił tylko to samo co zawsze – kontrolował świat w taki sposób, by nikt tego nie zauważył. Tym razem jednak to nie on był tym, kto zaczął. Tym razem nie miał bladego pojęcia jaki będzie kolejny ruch mordercy, ani nawet gdzie uderzy. Po raz pierwszy w życiu to on był ślepcem. Nie miał żadnych poszlak; wszystkie ślady utkwiły i więdły w ślepych uliczkach a wszelkie hipotezy, jak krucha porcelana, rozpadały się pod ciężarem najprostszych pytań.

Pomimo początkowej niechęci do tego pomysłu w końcu jednak zacytował się zatrudnić detektywa by zajął się sprawą z Estagel. Ten nie znalazł nic ponad to co media i policja już wiedziały. Efekt był dokładnie ten sam gdy zajął się morderstwami z Madrycie i Paryżu. Jean-Baptiste, powiedział sam do siebie, po raz pierwszy wymawiając to imię z wiarą, to trzeba zarobić inaczej.

Ktoś inny mógłby wybrać zmianę klimatu. Sprzedać wszystko i zacząć od nowa. Świat jest duży. Są miejsca gdzie można się zaszyć. Brytania. Malezja. Południe Meksyku. Ktoś inny mógł na to pójść. Nie on. Gdyby tak zrobił, nigdy nie byłby wolny od tego uderzenia w policzek. Poza tym, nie takiego życia dla siebie pragnął. Musi go znaleźć, mordercę. Musi oczyścić swoje imię. Musi go znaleźć. Nie ma wyboru.

error: Content is protected !!