Święte imperium 28

Święte imperium

Rozdział XXVIII

W ciągu kolejnych dwóch tygodni Rivet nie miał zbyt wiele wolnego czasu. Poza pracą jaką musiał wykonać w Versailles i Paryżu, musiał tez wybrać się do Wiednia i innych biur gdzie rozmawiał z pracownikami, policją a także z innymi ludźmi, włączając w to hurtowników win, firmy transportowe i szefów zaopatrzenia w supermarketach. Każdego ranka wstawał o szóstej i pracował tak długo aż nie skończył, zwykle około dziewiątej. O ile mi wiadomo, Rivet nie zastanawiał się teraz nad propozycja złożoną mu przez Jean-Baptiste, pozostawiając to na później, gdy już większość tej pracy zostanie wykonana a on posmakuje jej trochę i zobaczy, jakby to miało być, gdyby zdecydował się zostać, i oczywiście gdyby warunki mu odpowiadały. Co nie jest jeszcze równoznaczne z tym, że przyjąłby ofertę.

Jean-Baptiste po tym, gdy uścisnął Rivet’owi dłoń, spędził, na przestrzeni tych dwóch tygodni, sporo czasu na rozmowach telefonicznych z producentami win i hurtownikami w Francji a także z niektórymi w Niemczech, tymi, którzy w jego mniemaniu byli najważniejszymi dla odniesienia tam sukcesu. Rozmawiał też z La Rivière, bardzo często. Nadszedł czas by na poważnie zająć się promocją firmy i jej wizerunkiem. Jean-Baptiste przyglądał się rożnym butelkom, ich kształtom i kolorom – starym, współczesnym, klasycznym w tak wielu odcieniach zieleni, bieli, brązu a nawet czerni, że im więcej na nie patrzył, tym dalszy był od podjęcia ostatecznej decyzji. Butelki proste, typowe; butelki o zabawnych kształtach; butelki wyższe; butelki wyglądające jak gdyby wykonano je po pijanemu; butelki zrobione na kształt szamanicznych naczyń; butelki w stylu fiasko; butelki czarownic; butelki cebulowe; butelki dla spełniających życzenia dżinów – a nawet butelki do złudzenia przypominające starożytne Azjatyckie naczynia do tabaki. W którymś momencie natknął się na gruzińskie butelki z gliny. Piękne, inne, niepozostawiające żadnej wątpliwości skąd pochodzą. Istniejący równolegle świat butelek. Bardziej podobały mu się niebieskie. Potem przyszły ich odmiany, jak gdyby kształt butelki odzwierciedlał smak wina. Cały wszechświat butelek wtargnął do jego świata i kręcił się jak jakaś rozszalała karuzela, która nie zatrzyma się dopóki nie podejmie decyzji. Oczywiście mógł pozostawić to wyspecjalizowanej agencji, ale chciał rozstrzygnąć to sam, przynajmniej na tyle, na ile był do tego zdolny.

Wysłał email z jego ulubionymi typami do La Rivière i uważnie czytał jego odpowiedzi. W Estagel wszystko szło jak należy, La Rivière sugerował nawet zakup większej ilości ziemi, zwłaszcza jednego wielkiego pola zaraz za Estagel, wzdłuż drogi do Tautavel, tego po słonecznej stronie. Leżało pomiędzy dwoma mniejszymi polami które już do niego należały, wiec pomysł nie był pozbawiony sensu. Najlepiej byłoby kupić je w styczniu. La Rivière radził również rozwiniecie produkcji win, albo poprzez zakup jakiegoś niezajętego budynku (to będzie było bardzo łatwe, sam pan wie ile ich tu jest), albo budując nowy. Pisał też, że powinno się zacząć traktować Jérôme La Rivière jako jego następcę. Sam nada się jeszcze na kilka sezonów, ale byłoby dobrze mieć kogoś doświadczonego, kto kiedyś przejmie po nim zarzadzanie, tak aby przekazanie nadzoru nad winnicami było płynne i nie zagrażało produkcji. Pisał, że chłopak pracował z nim od dziecka i zna się na rzeczy jak mało kto. Winiarz z krwi i kości, pisał La Rivière. Zastanowię się, odpisał Jean-Baptiste, zupełnie nie starając się ukryć poruszenia. La Rivière nie był oczywiście młodzieniaszkiem, ale Jean-Baptiste nigdy nie myślał o nim jak o kończącym swoją karierę starcu. Zawsze wydawał się być w doskonałej formie. Nie nazwałbym tego dobrą niespodzianką, pomyślał Jean-Baptiste. Dla niego Jérôme La Rivière był jedynie pomocnikiem. Trzeba tam pojechać, i to niedługo. Trzeba się dobrze przyjrzeć temu Jérôme.

Juliette napisała, że dotarła do domu bez problemów. Jean-Baptiste zadzwonił do niej wieczorem. Ona zadzwoniła w środę, on znów w piątek. I w sobotę. I niedzielę.

Kim ona jest? To co właśnie się pomiędzy nimi wydarzyło, ten czas spędzony razem, tak naprawdę nie był prawdziwy. Tak, lubi ją. Być może więcej niż lubi. Bystra, ładna, gadatliwa. Wesoła, najczęściej. Nie narzeka. Potrafi być zabawna. Lubi jej oczy, jej włosy, jej usta. Lubi jej piersi. Lubi jej nogi. Ten mały tyłeczek też mu się podoba. Tak naprawdę zupełnie jej nie znam, myśli. Wiem o niej tak niewiele. Teraz, gdy jest jedynie miłym głosem w telefonie rozmawiającym z nim z odległości prawie ośmiuset kilometrów, Jean-Baptiste zastanawia się jak ma się w tej sytuacji znaleźć, jak poradzić sobie z ty zupełnie nowym, uczuciem, podbijającym go, zalewającym go jak rubinowe wino zalało blat w kuchni gdy całując ją przewrócił butelkę, i gdy kochali się na tym blacie, gdy jej biała koszula przesiąkła winem i zmieniła kolor na rubinowy, rzeki wina płynące po jej piersiach, wino zmieniające kolor jego dłoni gdy wspinał się na nią przez cały czas patrząc w jej szeroko otwarte oczy, aż pozwoliła mu, trzęsącemu się, odlecieć i zapomnieć jego imię, jej imię, a wszystkie rzeki, strumienie i potoki wina pokryły cały blat, ściekały na podłogę, zlewały się w kałuże, które wycierała papierem i ścierką gdy on zbierał co zostało z butelki, kawałeczki o ostrych brzegach, starając się nie skaleczyć aż nie został już ani jeden i znów mogli spokojnie chodzić na boso. Lubi filmy, dobre filmy. Lubi spacerować. Lubi morze. Czytać, też lubi. Musi spędzić z nią więcej czasu. Musi się sprawdzić. Musi wiedzieć więcej. O niej. O sobie. O niej i o sobie razem. Jak to szło? „Jeśli chcesz sprawdzić, czy ktoś jest twoim przyjacielem, zabierz go w góry.” Coś takiego. Jean-Baptiste przypomina sobie tą zasłyszaną dawno temu piosenkę, nagle, zupełnie nie potrafiąc powiedzieć gdzie i kiedy to było, jak gdyby jego dusza doświadczyła już kiedyś innego życia i teraz wspomagała go tym maleńkim spojrzeniem w nie, nie dopuszczając go jednocześnie do żadnych innych fragmentów, zachowując je głęboko w pokładach tego, czego się nigdy nie jest nam dane pamiętać. Jakież to dziwne, przejmujące uczucie. Ona słucha. Lubi być słuchana. Jean-Baptiste jest zaniepokojony. Jean-Baptiste jest zadziwiony. Jean-Baptiste podejmuje decyzję. Zaczyna rozumieć. Coś w środku, coś, o czym nigdy nawet nie wiedział, że istnieje, to bezimienne coś mówi mu teraz z jaką kobietą chce być. Musi ją zobaczyć, nie teraz, za tydzień, może za dwa tygodnie, tyle jest tu teraz do zrobienia, ale musi znów zobaczyć jak wstaje rano i robi śniadanie, swobodna,nieskrępowana tym, że jest jego gościem, wolna od chęci jak najlepszego zaprezentowania się, wolna od tej gry pozorów i kłamstewek którą starożytni nazywali zalotami.

error: Content is protected !!