Mięknie jak woda i już nie potrafi
Docenić zgubnego majestatu wojny karmi się
Nieodwracalną radością kruszejących śniegów
Zanurza w lesie gęstej krwi i przykuca
W bujnych zagajnikach odnajduje strawę
Zasiada na polanach suszy w pełnym słońcu
Samotność nie pada już żaden cień
Dryfuje na uśpionej rzece przegranego snu
Nie upodabnia się i nie ukrywa żegna się z chmurami
W środku odnajdziesz lojalność płytkiego oddechu
Szczerość zapomnienia kość dotkliwej zgody
Płyń moja szczapo zwycięstwa płyń pancerniku poddania
Gdzieś wrzawa harmider rozgardiasz tu
W upajającym świetle ostatnich dni piszę własną ciszę
Piszę póki cisza nie wypisze mnie z dobroci oddechu
Najpiękniejsza pora roku dryfuje na krańcach skalania
I choć jej głosu od dawna nie słyszy już nikt
Ona i ja opowiadamy się za dniem bez przerażenia