Pytam
I jestem pytany
O drogę
O czas
O plan na popołudnie
Przerażające jest
Tak naprawdę nigdy
Nie aplikujemy sobie bólu
Zadania najważniejszego z pytań
Kiedyś i ja
Będę umierał
To już
Prawie pewne
Raz na jakiś czas
Rozbudza się w nas
Wielki Ojciec
Otwieramy oczy
I jak gdyby nigdy nic
Kolejny raz
Odbudowujemy
Świat
Niestety nie dzieje się tak na co dzień na co dzień
Spada na nas
Odwieczna kara bezpańskiego cienia
Który nocami uśmiecha się nam prosto w oczy
Jak początkująca grzesznica
Jak prężący się w wysokiej trawie
Długozębny papież cierpliwości
Początkowo i ja
Naiwnie sądziłem że jestem jedynie
Synem swoich rodziców
Potem jednak przejrzałem
Jestem tworem wielu
Bardzo wielu
Nawet tych nigdy nie poznanych
Teraz jednak wiem jak my wszyscy
Jestem znikąd
I zmierzam donikąd do miejsca
Gdzie wszystko dawno już szczęśliwie dotarło do naturalnego końca
Do chwili w której stawiasz ten jeden zdawałoby się zupełnie niepotrzebny
Krok
Za którym rozpościera się
Wszystko co jeszcze może się wydarzyć
Jak gdybyś dotarł na szczyt najwyższej góry
I łapiąc ostatni oddech ujrzał
Kotłującą się w dole
Bezbolesną jak śmierć
Nigdy nie kończącą się
Ciszę