Czyż to nie tam mieszkaliśmy

Czyż to nie tam mieszkaliśmy

Po takim deszczu ptaki tłoczą się w ogrodach a nasz obżarty kot
Szwenda się po giętkich audytoriach snów
Wszędobylska mięta wspina się ku słońcu
Białe tulipany strzegą partytury naszego istnienia

Nie zawsze tak było
Nie zawsze

Pod bezradnym spadochronem śniegu
W objęciach zażartej rzeki
W uśmiechach popękanych niedziel
Kwas codzienności
Wytrwale rozczapierzał szpony
Aż w końcu uczynił nas władcami dymu

Tak jak wszyscy boję się bólu
Ale jeszcze bardziej boję się zapomnienia
Tych których pokochałem

Zgadnij kto jutro wyjdzie przed świtem i nie wróci
Dopóki nie odnajdzie naszego pasterza i zapyta
Czy to ty podłączyłeś nas do prądu zwątpienia
A potem zakatuje skurwysyna na śmierć

Wrócę do ciebie wrócę
Szczęśliwy jak wiolonczela
W pełnym świetle dnia rozpalę w tobie młodość
Rozognię szaleństwo którego już nikt nie szanuje
Wzniecę krzyk z którego narodzą się nasze dzieci

Zwiążę nas z wytrwałością nocy
Tam gdzie krzyżują się nasze słowa
Tam gdzie rymują się nasze dłonie

Ukochanko moja
Spójrz w niebo

Konstelacje gwiazd ustawiają się w rzędach
Konstelacje gwiazd odliczają kolejność
Konstelacje gwiazd radują się naszym majestatem

Ukochanko moja
Odnalazłem nasze dzieci
Oddychają głęboko
Na samym dnie jeziora

Gdy wszelki ślad po nas zaginie
W kurzu który nieostrożnie nazywamy czasem
Potomkowie niewypowiedzianej ciszy
Miedzybartki księżyca
Zejdą z aren delikatnych przyjemności
I w przepastnych komnatach umierania
Wyhodują nowe serce
Zagłuszający wszystko natrętny jazgot banału

error: Content is protected !!