Święte imperium 8

Święte imperium

Rozdział VIII

– Przestań mi tu kurwa kłamać!

Przesłuchujący go oficer walił pięścią w stół tuż przed jego twarzą. Wykrzykiwał słowa jedno po drugim, każde dokładnie zaakcentowane, jak gdyby wydzierał się przez zaciśnięte zęby. Przesłuchiwali go od wieczora. Zegar na ścianie, jedyna rzecz w pokoju poza stołem, dwoma krzesłami i kamerą na statywie, wskazywał ze dochodzi piąta. Pierwsze światło poranka już wkrótce powinno przeciąć horyzont. Naprawdę nic o tym nie wiem mówił każdemu z oficerów. Żaden nie chciał mu uwierzyć.

– Byłem w Estagel w biznesie.
– Pan La Riviere może to potwierdzić. Mieszka w Toutavel. Naprawdę nic mi o tym nie wiadomo. Wszyscy go tam znają.
– Nie znam Brielle Durand. Spotkałem ją tylko dwa razy.
– Już wam mówiłem. Dlaczego nie sprawdzicie u sprzedawców w Perpiginan i Narbonne?
– Nie, nie jestem winiarzem z zawodu.
– Nazywam się Jean-Baptiste Matin.
– Marsylia, Rue Méry 5, trzecie piętro, apartament 7.
– Nie znam Brielle Durand.
– Nie mam pojęcia co się z nią stało.
– Kupiliśmy traktor i inne sprzęty na farmę.
– Prawie jej nie znam, była na spotkaniach tego klubu filmowego gdzie czasem chodzę.
– Nie, nic o tym nie wiem.
– Przysięgam, że jej nie zabiłem.
– Jean-Baptiste Matin. Już wszystko wam powiedziałem. 

Jego prawnik pojawił się kilka minut po ósmej rano. Musiała dostać się tu aż z Perpignan. Nie spodziewał się, że może potrzebować w Marsylii prawnika; myślał, że prawnik bliżej Estagel będzie wystarczającym rozwiązaniem. Znała się doskonale na prawie leasingu i kontraktach dotyczących zatrudnienia, ale jakoś nie sprawiała wrażenia kogoś, kto będzie w stanie sprawić, by policja puściła go wolno.

– Wszystko w porządku? – zapytała.
– Śpiący i zmęczony, ale poza tym OK. Czegoś bym się napił.

Zwolnienie za kaucją nie wchodziło w rachubę. Prokurator nie wypuściłby go za nic, teraz gdy już go mieli. Słynny rzeźnik Europy, nieuchwytny Pan Kamfora, jak pisała o nim prasa, był teraz w rękach francuskiej policji. Trzy miesiące aresztu, potem proces a potem podróż do więzienia La Santé, gdzie spędzi resztę życia.

Faksy, listy i paczki przychodziły z każdego kąta Europy przynosząc ze sobą wszystko co na niego mieli i dokumenty o poprzednich morderstwach – zdjęcia, protokoły przesłuchań, nazwiska ofiar, opisy prawdopodobnych pojawień się. Razem sto czterdzieści siedem tomów akt. Odpowiadając jedynie przed Prokuratorem Generalnym pracował nad tym specjalnie powołany zespół dziesięciu ekspertów. Zanim sprawa nie trafi do sadu, nikt inny ma prawa rozmawiać z mediami.

Media jednakże mają swoich szefów. Muszą także znaleźć historie, które zrobią coś więcej poza zapełnieniem stron. Muszą sprzedać gazetę. Codziennie coś nowego pisano i mówiono o sprawie i o nim, cały czas utrzymując czytelników i widzów w napięciu. Facebook, Twitter i Instagram pękały w szwach od coraz to nowych faktów i podejrzeń. Najmniejsza wzmianka o sprawie czy o nim natychmiast rozpoczynała lawinę komentarzy z całego świata domagających się szybkiego procesu i surowej kary. Wielu ludzi żądało dla niego kary śmierci, niekoniecznie wykonanej w humanitarny sposób. To nie była już jedynie francuska sprawa o morderstwo. Przyglądał się cały świat. Jego głowa musiała się potoczyć.

Obudzili go o jedenastej rano i znów przesłuchiwali. Tym razem jego prawnik była obecna od początku. Bez końca zadawali mu te same pytania. Przesłuchujący zmieniali się trzy razy. O drugiej po południu przynieśli mu mały obiad a potem kontynuowali przesłuchanie do piątej.

– Wiem, że wykonujecie tylko swoją pracę ale ja naprawdę nie mam nic innego do powiedzenia.
– Nie, nie znam Brielle Durand. Spotkałem ja tylko dwa razy, tamtego dnia.
– Nie zabiłem jej.

 Następnego dnia przetransportowano go do La Santé. Większość drogi przespał.

– Nazwisko?
– Jean-Baptiste Matin.
– Adres?
– Marsylia, Rue Méry 5, trzecie piętro, apartament 7.
– Zawód?
– Pracowałem w giełdzie w Londynie.
– Dlaczego zabiłeś Brielle Durand?
– Nie zabiłem.
– Mamy czas. Lepiej byłoby dla ciebie gdybyś z nami współpracował. Może skrócą ci wyrok. Kto wie, może nawet wyjdziesz przed sześćdziesiątką. Nazwisko?

Przesłuchania odbywały się codziennie. Pięści uderzały w stół, lampa świeciła mu w oczy, padały wyzwiska. Chcieli znać każdy kawałek jego życia, co robił w Londynie, gdzie chodził do szkoły, kim byli jego kumple, w której części Londynu mieszkał. Sprowadzili urodzonego w Stratford Anglika, który miał sprawdzić jego wiedzę o ulicach i sklepach Londynu, o metrze i innych sprawach związanych z miastem. Spodziewał się jakiegoś ważniaka ze Scotland Yard’u więc kiedy w drzwiach stanął młodzieniaszek, nie więcej niż dwadzieścia pięc lat, i rzucił: Siema koleś, nie mógł ukryć swojego zdziwienia. A niech to, Londyn przysłał mu prawdziwego skowronka ulicy!

– Jak leci? – Jack (tak się przedstawił, Jack Williams) zapytał.
– W porządku, dziękuję – odpowiedział.
– Spoko. Super. Suchaj no. Przysłali mnie żebym se z tobą pogadał.
– Tak, wiem, mówiono mi.
– Jasne. Szluga chcesz?
– Nie, dziękuję, nie palę.
– Ta…, spoko koleś. I tak nie ma okna. Miejscówka nie do śmiechu, co?
– Raczej nie.
– Wporzo. Ci w Londynie dali mi kilka pytanek do ciebie.
– Zaczynaj. 

I tak to szło. Jack Williams pytał jak dojść od, powiedzmy, stacji na Liverpool Street do marketu na Spitalfields, albo jaki jest najlepszy pub na Limehouse, albo gdzie jest najbliższe Tesco jeśli jesteś na stacji metra na Peckam, i po co można jechać na Beckton. Pytał Czy idąc wzdłuż kanału od Camden Town dojdzie się do Angel czy Islington? Żoneczka stamtąd jest, z Angel. Skoło metra. Pytał co robi w Londynie (z kaską cóś ciężko, co nie?) i opowiedział mu o szamotaninie na Tottenham, pyskówkach z lokalnymi chłopakami. Mówię jak było. W odpowiedzi Jean-Baptiste zrewanżował się opowieścią o Ealing’u, jak bardzo zielono i spokojnie tam bywa, jak grupy młodych matek z wózkami spotykają się codziennie na Pittshanger Lane przy sklepie Co-Op i spędzają godzinę lub więcej w Café 786 albo, w lecie, idą od razu do Pittshanger Park. Powiedział mu o najkrótszej drodze od stadionu Wembley na Alperton i z Alperton an Perivale a z Perivale az na Osterley. Opisał mu dokładnie rynek na Walthamstow, a potem przedstawił zagrożenia jakie mogą czyhać na niego w Deptford, New Cross i Peckham, aż wreszcie zapytał, jak tylko najuprzejmiej potrafił w zaistniałych okolicznościach, czy to zadowoli ‘tych w Londynie’. Tośmy skończyli, co tam na zegarze? Kurwa, sie spoznie na pociąg. Się ma koleś, czym sie. Wszystko razem trwało dwie godziny i już go nie było, zniknął tak szybko jak kwiaty sprzedawane na Columbia Road.

Wciąż pytali dlaczego kupiłeś mieszkanie w Marsylii jeśli chciałeś mieć winnicę w Estagel i po jaką cholerę chciałeś mieć winnicę w Estagel skoro mieszkasz w Marsylii ty chory zjebie, walili pięściami w stół, wyciągniemy to z ciebie i będziesz miał przejebane do końca życia, lepiej powiedz nam dlaczego ją zabiłeś, przyznaj się a my pogadamy z prokuratorem żeby ci trochę odpuścił, ty skurwielu, zboczony pojebie ty, wciąż walili w stół otwartą dłonią cały świat wie, że to ty, my też wiemy, przyznaj się, powiedz to ty jebana pizdo!

Proces oczywiście odbył się w Paryżu. Trwał dwa tygodnie. Wielu mieszkańców Estagel przyjechało żeby złożyć zeznania. Oskarżyciel nie krył swojego rozczarowania faktem, że kara śmierci została juz dawno zniesiona. Domagał się dożywocia. Jego prawnicy – musiał zatrudnić cały nowy zespól, z Paryża i oczywiście bez porównania lepszy niż cichomyszkowata pani prawnik z Perpignan – argumentowali, że nie ma nawet najmniejszych dowodów na to, że to właśnie on popełnił to morderstwo. Oskarżyciel przedstawił świadków, którzy widzieli jak tamtego dnia ‘skanował’ miasteczko. La Rivière też złożył krótkie zeznanie, choć nie było takie jakby sobie tego życzył oskarżyciel. Sędziemu przedstawiono akty kupna ziemi i maszyn. Nie było noża. Jego DNA nie zostało znalezione na niczym powiązanym ze sprawa. Żadnych odcisków palców. Żadnych wydzielin, które w jakikolwiek sposób połączyłyby go ze sprawą. Po trzech miesiącach aresztu wyszedł na wolność, choć nie była to wolność od ludzkich oczu. Doradzano mu wyjazd z kraju. Cały świat znał jego twarz. Skoro nie miał prywatnej bezludnej wyspy nie było gdzie się schować.

To był trudny dla niego okres. Marsylia wkrótce okazała się zbyt mała. Nawet najkrótsze wyjście do sklepu pełne było złych spojrzeń. Nikt nie odzywał się do niego bardziej niż to było absolutnie konieczne. Gazety i telewizja krzyczały, że wyszedł na wolność bez oskarżenia, ale nikt, nawet najbardziej niezależni prezenterzy, którzy zazwyczaj robili co im się żywnie podobało, nie zaryzykowali nazwania go niewinnym. Nic, poza czekaniem, nie mógł na to nic poradzić. Odsłonięty i pozbawiony możliwości obrony, po raz pierwszy w życiu czuł się bezsilny.

error: Content is protected !!