Święte imperium 35

Święte imperium

Rozdział XXXV

Tydzień, jak zawsze gdy ma się wiele do zrobienia, minął bardzo szybko. W piątek Jean-Baptiste wziął samochód Juliette i odebrał ją z pracy. Jean-Baptiste nie należy do tych, którzy dużo rozmawiają prowadząc więc Juliette, uśpiona kołysaniem samochodu i muzyką, przespała większość drogi.

Jean-Baptiste ustalił wcześniej z Jérôme, że ani on ani Madame Lavigne nie powinni być w jego domu gdy się zjawią, i że jedzenie ma być zostawione w lodówce, a w kuchni powinno czekać na nich kilka butelek wina.

Z poprzedniej wizyty została też butelka wody i trochę whiskey. Było pokrzepiające, że może wyjechać a gdy wróci, wszystko będzie dokładnie takie samo.

Jean-Baptiste obłożył dwa talerze serem, chlebem, oliwkami i winogronami, wziął dwa kieliszki i butelkę czerwonego wina i, idąc ostrożnie, wrócił do salonu.

– Głodna?
– Umieram z głodu.
– Jak kąpiel?
– Bardzo odświeżająca. Miłe miejsce. Przytulnie tu.
– Tak myślisz?
– Tak. Bardzo fajne. Jak je znalazłeś? Na takim pustkowiu?
– O to chodziło.
– Więc jak?
– Ta historia jest trochę przydługa.
– Mamy czas do jutra wieczora, prawda?
– Prawda. Ale musimy też spotkać się z kilkoma ludźmi i przejść się po polach.
– Świetnie. Też chcę się przyjrzeć tym twoim słynnym polom. Czy to…?
– Tak, to nasze wino. Smakuje ci?
– Dobre jest.
– Pomyślałem, że lżejsze będzie lepsze na wieczór. To z zeszłego roku.
– Więc?
– Więc co?
– Opowiedz mi.
– A… to. Nuda.
– No dawaj, nie daj się prosić.
– Dobra, ale pamiętaj, że to ty mnie do tego zmusiłaś.
– W porządku, będę pamiętać.
– Będę się domagał jakiegoś odwetu.
– Odwetu.
– Odwetu.
– Czy to przez przypadek nie byłby taki sam odwet jaki wziąłeś zeszłej nocy?
– Bardzo możliwe.
– Rozumiem. Miejmy nadzieję, że będzie przeprowadzony w chociaż trochę odmiennym stylu. Nie chcemy chyba robić tego zawsze tak samo, prawda?
– Ty bezczelna dziewko…! Zemsta!
– Przestań! To łaskocze!
– Ma łaskotać!
– Przestań, proszę, nie mogę… przestań…
– No dobra, już, przestałem.
– Nie mogę złapać oddechu. Palant!
– Nie idiota?
– Palant! Wiesz jakie mam łaskotki!
– Zjedz winogrono.
– Idź sobie! Boli mnie teraz!
– Zjedz kilka, winogrona są zdrowe.
– Dla mnie. Tobie już nic nie pomoże.
– Wiem, jestem palant.
– Idiota. Ćwok. Jełop.
– Dobrze, dobrze, już wystarczy. A teraz ser, wino i… Mozart?
– Spokojny Mozart.
– Mozart, mój drogi padawanie, jest zawsze spokojny.

Po kolacji Jean-Baptiste wziął dwa koce i wyszli usiąść koło basenu. Przesunął dwa leżaki do siebie, położył na nich koce i przyniósł mały stolik, który postawił obok swojego leżaka. Juliette postawiła na nim butelkę i okryła się kocem. Księżyc stał wysoko na niebie, prawie w trzeciej kwarcie. Będąc dwójką różnych ludzi Jean-Baptiste i Juliette prawdopodobnie nie zgodziliby się czy było jedynie chłodnawo czy już chłodno.

– Więc, czy ty mi w końcu wyjawisz ten twój sekret czy będziesz dalej chował go jak śmierdzącego kota w worku?
– Byłem kiedyś w Perpignan, bardzo dawno temu, z kolegą z klasy.
– W Perpignan? Ze wszystkich miejsc? Nikt nie przyjeżdża do Perpignan.
– Ja przyjechałem.
– Przyjechałeś. Skąd? Z Kent, tak? Przyjechałeś do Perpignan z Kent.
– Byliśmy dobrymi kumplami w szkole. Jego rodzice zaprosili mnie na dwa tygodnie. Ale i tak mogłem zostać tylko tydzień.
– Tydzień w Perpignan. Co za niesamowite przeżycie!
– Żebyś wiedziała. Pogoda była świetna. Spędzaliśmy czas na plaży i trochę jeździliśmy po okolicy. I tak to zalazłem.
– I to jest ta długa historia, która mi obiecałeś?
– Widziałaś? Gwiazda spadla.
– Widziałam. Mam nadzieję, że będzie więcej. Tutaj jest cudownie. Tak cicho. Zatrzymasz ten dom?
– Tak sądzę. To jedno z tych miejsc, gdzie nic się nigdy nie dzieje. Jak w dobrej książce. Tak wtedy myślałem. Nawet nie jestem pewien, czy to było rzeczywiście w Estagel czy jakiej innej wiosce, jest ich tu tak wiele dookoła. Jedyne co pamiętam, to uczucie niewymuszonego spokoju. Coś takiego można zaleźć tylko w miejscach zapomnianych przez resztę świata, jak to.
– Zapomniane miejsce. Tak zamierzasz je nazwać? To miejsce. Ten dom.
– Dlaczego nie? Do dobra nazwa dla domu.
– A… A co… z ludźmi?
– Ciężko powiedzieć. Chyba trochę lepiej. Ale to nigdy nie zniknie, nie do końca.
– Chyba nie.
– Jutro po południu pójdziemy na spacer.
– Jutro. Wydaje się takie odlegle, patrząc na niebo.
– Jeszcze wina?
– Jean-Baptiste, ostrzegam cię. Jeszcze jeden kieliszek i będę zbyt pijana by twój odwet sprawił mi przyjemność.
– Odwet może poczekać.

error: Content is protected !!