Święte imperium 18

Święte imperium

Rozdział XVIII

Jeśli dotrwałeś aż do tej strony, założę się o wszystko, że, tak samo jak Jean-Baptiste Matin, pragniesz dowiedzieć się co tak naprawdę dzieje się w jego życiu. Czy został wrobiony w morderstwo? Kto siedzi aż tak wysoko, że stał się niewidzialny?

Czy Jean-Baptiste Matin, pomimo znakomitego wyksztalcenia i wychowania, pomimo posiadania niewyobrażalnie wielkiego rachunku bankowego, jest jedynie kozłem ofiarnym, czy też może okaże się prawdziwym bohaterem? Dowiedział się co nieco o swoim pochodzeniu, ale ile naprawdę wie o samym sobie? Czy podda się czy wygra?

Być może jesteś osobą lubiącą muzykę. Przewie wszyscy są. Być może nawet jesteś kimś, choć oczywiście szanse na to są znacznie mniejsze, kto lubi jazz.

Jazz jednak nie jest muzyką. Muzyka zrobiona jest z dźwięków, rytmu, z nut granych w sprawiających przyjemność zestawach. Melodia jest w muzyce wszystkim. Jeśli zaś chodzi o jazz, jazz wydarz się w sposób zupełnie odmienny.

Prawie słyszę, jak każesz mi się uspokoić, jak pytasz o co mi chodzi. Zapewniam cię, że nie piszę tego pod wpływem jakichkolwiek substancji. Jestem trzeźwy jak Kalifornijski sędzia w środę po południu. Jazz, nie jest. To krzyk za nieposkromioną wolnością jaki nie wydobył się z niczego innego, co używając instrumentów stworzono do tej pory. Słuchając jazzu nie powinieneś koncentrować się na tym co słyszysz lecz na tym czego nie słyszysz – na przerwach, na ciszy i na zawieszeniu. To one tworzą ten idiosynkratyczny rytm, który rządzi jazzem. Jazz to ‘muzyka’ – jeśli wciąż upierasz się przy używaniu tego mało pomocnego słowa – która nie jest grana. Jazz mówi do ciebie ciszą.

To John Coltraine i jego album Blue Train otworzył mu oczy. Zignoruj co dane i skup się na tym, co ukryte. Jeśli znak mówi idź, zatrzymaj się. Jeśli kierują cię w prawo, nie zapomnij popatrzeć też w lewo. Nic dziwnego, że są tacy ludzie, którzy czczą Coltraina jako nowe wcielenie samego Boga.

Nie chcesz mi pokazać kim jesteś. Nie chcesz mnie spotkać. Chcesz mnie trzymać na smyczy i kierować tam, gdzie ty chcesz żebym poszedł. Zabawmy się.

Zadzwonił do La Rivière i kazał, by dom był przygotowany na jutro. Rano pojechał taksówką na Gare de Lyon i o 7:14 odjechał bezpośrednio do Perpignan. O 12:11 uścisnął dłoń La Rivière’a, który czekał na niego z taksówką. Od ich ostatniego spotkania nie zmienił się zupełnie nic.

– Jak panu minęła podróż?
– Dobrze, dziękuję.
– Jest pan tego pewien?
– Najzupełniej.
– W domu będzie czekał na pana lunch.
– Dobrze. Rano miałem czas tylko coś przegryźć i zgłodniałem.
– Chce pan odpocząć dziś czy zobaczyć pola?
– Pójdziemy na pola, nie mogę się już doczekać.
– Dobrze. Przyjadę po pana o trzeciej.
– Doskonale.

Jechali wzdłuż suchych, odpoczywających winnic dzielących krajobraz ze skałkami i połaciami krzaków. Chmury wisiały nisko lecz w powietrzu nie pachniało deszczem. Wbrew temu co powiedział wcale nie był pewien, czy przyjazd tutaj był takim dobrym pomysłem. W Paryżu czas może i mija szybko ale tutaj, na zacisznym południu, dla wielu ludzi niedokończone sprawy mają siłę zatrzymania go, a przecież byli tu tacy, którzy nie wierzyli, że to nie on zabił. Nie był też wcale pewien, że jego przyjazd tu na coś się przyda, ale jak na razie lepszego planu by sprowokować pana Niejasnego, jak w tej chwili nazywał swojego „przyjaciela”, nie miał. Skoro pan Niejasny chciał, by został w mieście, być może właśnie opuszczenie Paryża i udanie się do miejsca, którego wciąż powinien unikać popsuje mu szyki.

Nigdy by nie przypuszczał, że spacer po polach okaże się aż tak odświeżający. La Rivière szedł gdy on szedł, zatrzymywał się gdy on się zatrzymywał i odpowiadał na każde jego pytanie – o drzewach, liściach, nawodnieniu, temperaturze. Nawet jeśli był pewien, że jego pracodawca niewiele z tego zapamięta, widać było, że dzielenie się wiedzą sprawia mu przyjemność. Zachowywał się naturalnie, nie ukrywał uśmiechu gdy pytania dotyczyły nawet najbardziej podstawowych zasad prowadzenia winnicy. Panie Matin, mówił z przyjaznym uśmiechem, nie zaprzątajmy sobie teraz tym głowy.

Podobał mu się ten La Rivière. Wszystko, czego ten człowiek się dotknął było zrobione bardzo dokładnie i na czas. Powinienem się o nim dowiedzieć więcej, pomyślał.

– Panie La Rivière, słyszałem, że w Toutavel jest małe muzeum. Mógłby mnie pan tam jutro zabrać?
– Oczywiście. Z przyjemnością. O której będzie panu pasowało?
– No nie wiem, jedenasta nie będzie za wcześnie?
– Nie. – La Rivière odpowiedział po chwili, lekko potrząsając głową. – Nie, nie będzie.

Toutavel jest oddalone od Estagel tylko o dziewięć kilometrów, więc przejażdżka wzdłuż winnic była bardzo krótka. Teren wydawał się być bardziej górzysty niż ten pomiędzy Estagel i Perpignan. 

– To pole jest na sprzedaż, gdyby był pan zainteresowany – powiedział La Rivière wskazując na równy rząd małych drzew. Pierwszy zbiór można by mieć już na przyszłe lato; ale trzeba by dwóch lat zanim pole da spodziewany plon.

Małe, uśpione miasteczko, Toutavel. W takich miejscach ludzkie życie kroczy ramię w ramię z naturą, obracając się wokół uprawy i produkcji wina. Podcinanie drzew w styczniu, orka i nawożenie gleby, sadzenie nowych drzew, sprawdzanie czy pąki są wełniste i czy pękają na czas, spryskiwanie, wyrywanie chwastów gdy zrobi się trochę cieplej, palenie ognisk w długie, majowe noce by ogrzać powietrze, sprawdzanie winogron po tym, jak opadną już kwiaty, przerzedzanie zielonych winogron by utrzymać właściwe proporcje pomiędzy ilością gron i liści na krzakach, sprawdzenie wszystkiego jeszcze raz gdy grona zaczynają rosnąć, i wreszcie, pod koniec sierpnia, rozpoczęcie zbiorów, które będą trwać aż do końca września a może nawet października, przez cały czas bacznie przyglądając się niebu, aż do czasu, gdy wszystko zostanie zebrane, wszystkie grona wyciśnięte i zacznie się czas produkcji wina, gdy dni spędzać się będzie pośród beczek, zbiorników ze stali nierdzewnej, betonowych jaj, przez cały czas kontrolując proces fermentacji aż wreszcie kartki w kalendarzu pokażą, że znów jest grudzień i znów trzeba oczyścić pola z chwastów, pokryć drzewa środkiem przeciwgrzybicznym a gleba na powrót gotowa będzie na przyjęcie zimowych deszczy. Teraz plantatorzy i producenci win mogą wreszcie trochę odpocząć zanim Toutavel, to małe, uśpione, ukryte pomiędzy wzgórzami miasteczko ponownie obudzi się w styczniu.

Zatrzymali się przed piekarnia w miejscu, które wyglądało na centrum miasteczka. La Rivière wszedł do środka i wyszedł z bagietka. Później jechali wzdłuż ciasno zabudowanej uliczki. Każdy z domów był inny, jak gdyby nie obowiązywał tu żadne ogólny plan zabudowy. Przed niektórymi domami stały puste krzesła, jak gdyby czekając na kogoś, kto być może kiedyś się pojawi. Minęli sklep jubilerski; nie spodziewał się, że taki tutaj znajdzie.

Zaparkowali przed parterowym, żółtym budynkiem z napisem Toutavel Vignerons w poprzek ściany i poszli z powrotem w stronę małych, kamiennych schodów wiodących do muzeum.

Dokładnie o trzeciej po południu, 22-go lipca 1971 roku, w położonej niedaleko jaskini Arago, profesor Henry de Lumley, wraz z grupą trzydziestu entuzjastów archeologii, przywrócił do życia dwudziestoletniego łowcę, przodka Neandertalów, który zamieszkiwał tę okolicę około czterysta pięćdziesiąt tysięcy lat zanim La Rivière zajął się kierowaniem winnic należących do Jeana-Baptise Matina. 

– Czterysta pięćdziesiąt tysięcy lat. Wymówił to bardzo powoli. Nie jestem w stanie pojąć takiego ogromu czasu.

Powiedziano im, że jaskinia Arago należy do jednego z najważniejszych odkryć z okresu prehistorycznego, i że badana jest od około pięćdziesięciu lat. Powiedziano im też, że Valentin Loescher, dwudziestoletni student historii sztuki z Metzu, który razem z Camille Jacquey, mającą wtedy zaledwie szesnaście lat, zgłosił się do pomocy przy wykopaliskach, znalazł tu również ząb, datowany na całe sto tysięcy lat przed słynnym człowiekiem z Tautavel. Camille poszła na przerwę, a on właśnie wtedy go znalazł. Wydaje się, że dwudziestolatkowie mają szczęście do tej jaskini. W trakcie wywiadu Valentin Loescher powiedział skromnie, że jedynie znalazł się we właściwym miejscu o właściwej porze. Mnie wydaje się to koniecznym krokiem do jakiegokolwiek sukcesu. (Kilka słów do zwolenników teorii spiskowych – nawet gdyby to Loescher poszedł na przerwę a nie Jacquey, to nie ona znalazłaby ząb – każde z nich dostało inny kawałek jaskini do przetrząśnięcia).

W muzeum nie było za wiele do zobaczenia – kilka figur odstraszających prehistoryczne wilki, zabijających i ćwiartujących zwierzynę, jedna rzucająca drewnianą dzidą. Pomimo wszelkich innych różnic, ich twarze nie były aż tak bardzo odmienne od tych, jakie dziś spotykamy. Technologia się zmienia, my nie tak bardzo, powiedział La Rivière.

– Czy można odwiedzić jaskinię? Zapytał.
– Niestety nie, odpowiedziała przewodniczka. Jest wciąż badana.
– Możemy tam pojechać, jeśli pan chce, wtrącił La Rivière, to bardzo blisko.
– Byłoby świetnie, odpowiedział.

Miasteczko kończyło się, tak jak prawdopodobnie powinno, małym cmentarzem. Poza nim były już tylko winnice. Po kilku minutach La Rivière skręcił w lewo i po chwili zatrzymali się przed czymś, co przypominało pole namiotowe. Przeszli przez nie i stanęli przed stającym nad jeziorem budynkiem wyglądającym na dom. Był tam jeszcze jeden, który zdawał się być wbudowany w skałę. Od tego miejsca skała pięła się stromo w górę. Jaskinia jest tam powiedział La Rivière wskazując palcem w kierunku szczytu. Usiedli na ławeczce. La Rivière wyjął fajkę, która widziała niejedna już bitwę. Piękne miejsce, powiedział gdy wracali niespiesznie do samochodu. Piękne, odpowiedział, jak zawsze oszczędny w słowach, La Rivière.

– Rok temu rozbiło się tu kilku Polaków, za pracą – stary człowiek powiedział gdy przechodzili przez kamping. – Zwykle mamy Portugalczyków na sezon, około czterdziestu, ale pomyślałem, że można by dać im szansę. Wszędzie byli, chodzili od Espira do Vingrau, do Paiols, nawet do Cucugan. Nikt ich nie chciał. Z ryb tu żyli. Dobrze pracowali. Zawsze byli na czas, i trzeźwi. Mam nadzieję, że nie ma pan nic przeciwko.

– Oczywiście, że nie. W tych sprawach mam do pana zaufanie.

Popołudnie spędzili u La Rivière’a, jedząc i smakując wino. Mieszkał tuż za miastem, w dużym, kamiennym domu, któremu zdecydowanie dodawał wartości widok na wzgórza i winnice. Za domem znajdował się szeroki ogród, gdzie z pewnością znakomicie spędzało się długie, letnie wieczory. Patrząc na ten dom, ogród, na winnice dookoła i nieporuszone góry w oddali zastanawiał się nad tym, jak bardzo jego życie różniło się od życia La Rivière’a. Świat La Rivière’a zawsze zamknięty był na terenie, na którym pracował. Nigdzie nie latał, edukację zakończył już w wieku szesnastu lat, przez całe życie wykonywał tylko jedno zajęcie, z biegiem lat stając się coraz lepszy w tym co robił. Był skromnym, prostym człowiekiem, który zawsze mówił co myślał, pełnym szacunku dla innych i dla świata wokół niego. Mówił mało, śmiał się często, a od czasu gdy odeszła jego żona, wnuki i praca były jedynym co się dla niego liczyło.

Tamtej nocy, tuż przed zaśnięciem, pomyślał, że naprawdę fajnie byłoby, gdyby był tutaj jedynie dlatego, że chciał tu być.

error: Content is protected !!