Święte imperium 16

Święte imperium

Rozdział XVI

Lista potencjalnych sprawców skurczyła się do tysiąca siedmiuset trzydziestu dwóch osób. Maniacy depresyjni znani ze stosowania używek, schizofrenicy, pacjenci wykazujący silne zaburzenia emocjonalne. Wszyscy pomiędzy siedemnastym a trzydziestym piątym rokiem życia. Sześciuset siedmiu z nich miało na swoim koncie przestępstwa.

Sześćset siedem to wciąż spora liczba. Zbyt duża by każdemu z nich złożyć wizytę. Berliński Instytut Zdrowia Psychicznego nie mógł sobie pozwolić na nagłe rozpuszczenie swoich pracowników po Europie by ich wszystkich przeegzaminować. To co mógł zrobić to obserwować ich wszystkich z oddali. I to właśnie zrobił.

Pięć miesięcy obserwacji nie przyniosło spodziewanych rezultatów. Szczerze mówiąc nie przyniosło jakichkolwiek rezultatów. To równie dobrze mógł być każdy z nich i żaden z nich. Badania sugerowały jednak, że żaden z obserwowanych pacjentów i więźniów nie miał skłonności sadystycznych. To była ślepa uliczka, nie dająca żadnych wskazówek poza jedną – morderca był wciąż na wolności.

Ślepe uliczki już od dawna uznawane są za błogosławieństwo w przebraniu. Wszyscy wiedzą, że najlepszy nektar pochodzi z najbardziej gorzkich kwiatów. Jeszcze kilka takich negatywnych potwierdzeń a profil podejrzanego zacznie w końcu wyglądać dość obiecująco.

Smażony miecznik z cienko pokrojonymi warzywami i świeżym sosem oliwnym. Jego ulubione danie w restauracji Le Pichet de Paris na Rue Pierre Charron tuż obok Champs-Élysées. Odsunął pusty talerz i poprosił o kieliszek półsłodkiego Chardonnay i o rachunek.

To był dobry dzień by wpaść do Jardin des Tuileries i Louvre Museum na wykład o sztuce Etruskiej. Nigdy nie interesowała go Etruska cywilizacja, nie mówiąc już o ich sztuce, ale opowiadanie, które właśnie pisał w jakiś sposób zdołało znaleźć się w miejscu, w którym musiał dowiedzieć się o niej to i owo. Na zdjęciach w sieci wydawała mu się całkiem Rzymska. Wykład promowano pod obiecującym tytułem Szczególny styl cywilizacji etruskiej – freski, terrakota i architektura miejska. Gdy z niego wyszedł rozumiał już, że to Etruskowie wpłynęli na Rzymian, sami z kolei zawdzięczając sporo Grekom. I chociaż wykład niewiele pomógł mu z jego opowiadaniem, dobrze było mieć z głowy to małe nieporozumienie.

Wyciszona na czas wykładu komórka zawibrowała w kieszeni marynarki gdy wąskimi schodami kierował się w stronę wyjścia. Wyjął ją i odblokował jednym ruchem kciuka.

Wiem kim naprawdę jesteś.

Kimkolwiek był, znał teraz numer jego telefonu. Znało go jedynie kilka osób. Wiadomość pochodziła z niezarejestrowanego telefonu, którego numer się nie wyświetlał. Myśli w jego głowie prześcigały się jedna przez drugą. Powiadamianie policji nie miało sensu. Tak samo jak próby doszukania się z jakiego numeru wysłano tą wiadomość. Czas na reakcję. Zaczął pisać krótką czego chcesz odpowiedź gdy telefon znów zawibrował i na ekranie pojawił się kolejnej wiadomości:

Twoich rodziców też znam. 

Wystarczy. Nacisnął zielony przycisk. Wiadomość natychmiast wróciła niedostarczona i w tym samym momencie przyszła nowa:

Wtorek. 2 po południu. Plac Dauphine.

Plac Dauphine to jeden z tym niewielkich kawałków Paryża które, pomimo bliskości miejsc w których aż roi się od turystów, są odwiedzane jedynie przez tych, którzy tam mieszkają.  Znajduje się na wyspie nazywanej Île de la Cité w centrum miasta. To właśnie tam mieszkało Galijskie plemię zwane Parisii zanim zostało pokonane przez niepowstrzymaną armię Rzymian, pod wodzą jeszcze bardziej niepowstrzymanego Juliusza Cezara. Plemię walczyło z Rzymianami w połączeniu ze słynnym królem Arvenów, nie do końca szczęśliwym Vercingetorixem. Vercingetorix spędził ostatnie lata swojego życia jako więzień w Rzymie, dogorywając w lochach Tullianum i oczekując pewnego już końca. Gdy wreszcie po pięciu czy sześciu latach Cezar powrócił do Rzymu, Vercingetorixa przeciągnięto po ulicach miasta, nagiego i na postronku, by go w końcu – jak to zręcznie nazywają Rzymianie – decapitato.

Pomijając fakt, że armia Juliusza Cezara górowała nad wszystkimi innymi, umiał on także rozgrywać lokalne plemiona, zręcznie skłócając je ze sobą. Dwa tysiące lat zajęło narodom Europy nauczenie się, że tylko współpraca zagwarantuje im pokój i dobrobyt.

Na przestrzeni ostatnich dwóch tysięcy lat na tej małej wyspie w centrum miasta wydarzyło się bardzo wiele. Najsłynniejsze była chyba to, co wydarzyło się tamtego okropnego dnia, 18-tego marca 1314 roku, gdy potężny niegdyś Jacques de Molay, 23-ci i ostatni wielki Mistrz Zakonu Templariuszy został tu spalony na stosie przez króla Filipa IV-tego i to nie bez aprobaty papieża Klemensa V. Filip IV-ty miał u Templariuszy całkiem spory dług a ten papież miał tyle samo do gadania co jego pieski.

Niewiele ponad miesiąc później Klemens V zmarł w boleściach na jakąś paskudną chorobę, a osiem miesięcy po nim Filip IV-ty, mając zaledwie lat czterdzieści sześć, zginał w wypadku na polowaniu. Jeśli jesteś zwolennikiem teorii spiskowych, proszę bardzo, to właśnie jedna z nich – wieść niosła, że Jacques de Molay przeklął ich przed Bogiem. Czternaście lat później tron Francji przeszedł szybko przez ręce synów Filipa IV-go, którzy zmarli dość wcześnie i męska linia jego rodu wygasła. Jak to zręcznie ujął Jim Morrison przyszłość jest niepewna, a koniec jest zawsze bliski.

Aby dojść do Placu Dauphine musisz przejść przez Pont Neuf, który, pomimo swojej nazwy, jest najstarszym mostem w Paryżu. Wziął taksówkę ale wysiadł w miejscu gdzie Rue Bonaparte styka się z Quai Malaquais i resztę drogi pokonał na piechotę. W połowie mostu skręcił w Rue Henri-Robert, krótką, wąską uliczkę ściśniętą pomiędzy dwoma prawie identycznymi budynkami, która wychodziła na Plac Dauphine. Był pusty i cichy. Zjawił się o godzinę za wcześnie. Obszedł wszystko dookoła. Dumny budynek Cour d’Appel, czysty jak gdyby jego budowę ukończono go zaledwie poprzedniego dnia, zamykał trójkąt placu.

La Rose de France.

Restauracja była otwarta, a że na zewnątrz nie było zbyt ciepło, wcale nie potrzebował tej wiadomości by do niej wejść. Usiadł przy oknie i zamówił kawę. Kilka osób przeszło przez plac ale żadna z nich nie wydawała się stać za tajemniczymi wiadomościami – wszyscy się spieszyli, może poza staruszkiem który, podtrzymując się balkonikiem, bardzo powoli przesuwał się wzdłuż budynku naprzeciwko.

Po kolejnej kawie i nagłym, choć krótkotrwałym, zlocie dużego stada gołębi, kilka minut po czwartej, wiedział już, że dał się nabrać. Ktokolwiek stał za tym bezsensownym kawałem, ktokolwiek marnował jego czas, osiągnął bardzo niewiele. Poprosił o rachunek. Kelner wrócił z czytnikiem kart kredytowych i białą kopertą, którą mu podał.

– Co to jest? – zapytał.
– Zostawiono to dla pana.
– Zostawiono? Dla mnie? Pytał, ale nie był zdziwiony. Kto zostawił?
– Młoda dziewczyna. Wczoraj.
– Jak wyglądała?
– Nie wiem proszę pana. Miałem wczoraj wolne.
– Macie tu kamery?
– Tak, oczywiście.
– Muszę zobaczyć nagranie. Zawołaj kierownika.
– Dziś on ma wolne. Niewiele się teraz dzieje.
– Muszę zobaczyć nagranie. Możesz mi pokazać?
– Pokażę. Nie otworzy pan listu?
– Później. Najpierw muszę zobaczyć nagranie.

Tak jak poprzednio, nagranie niczego nie ujawniło. Dziewczyna niewielkiego wzrostu weszła do restauracji, powiedziała kelnerowi kilka słów, podała mu kopertę i wyszła.

Po powrocie do domu włączył relaksującą muzykę, nalał sobie pół szklanki whiskey i rozsiadł się na sofie. Na kopercie nie było nic napisane i po raz kolejny nie mógł z niej nic wyczytać. Rozerwał ją, bardziej ze złości niż pośpiechu. W środku znalazł kilka złożonych na cztery kartek. Wszystko było napisane na komputerze i wydrukowane. Grafolog na nic się tu nie przyda.

Nie spodziewał się niczego poza dalszą częścią głupiego dowcipu, a jednak nie był to dowcip. Z każdym słowem tego listu rozumiał to coraz lepiej. Ten, kto to napisał, kimkolwiek był, ten ktoś wiedział wszystko. Absolutnie wszystko. Wiedział o Kręgu i o jego w nim roli. Ze szczegółami opisał co on zrobił w Wiedniu i Londynie. Cytował, dosłownie, jego starego mentora. To było bardzo, ale to bardzo niepokojące.

Mam nadzieję, że przeczytasz ten list bardzo uważnie, od początku do końca. Opiszę tu prawdę i tylko prawdę, ale od razu przyznaję, że nie jest to cała prawda. Na to przyjdzie czas później, jeśli tylko będziesz chciał ją poznać. 

Urodziłeś się w Pile, wiosce niedaleko Karlowych Warów, w Republice Czeskiej. Twoja matka była kelnerką w barze o nazwie Pilská Hospoda, czymś na kształt lokalnego pubu. We wsi uważano, że twoim ojcem był niemiecki turysta, który zatrzymał się tam na dzień czy dwa. Nic więcej o nim nie wiadomo.

W jakiś sposób Krąg dowiedział się o niej i zabrał ją do Norymbergii. Ulokowano ją w mieszkaniu na Reinerzer Strasse w dzielnicy Südöstliche Außenstadt i dobrze o nią dbano. Urodziłeś się w Szpitalu Północnym i od razu cię od niej zabrano. Po miesiącu, sowicie wynagrodzona, wróciła do swojego kraju.

Swoje pierwsze trzy lata spędziłeś w żłobku w Stevinstraat, znajdującym się w Belgish Park, w dzielnicy Scheveningen w Hadze. Oprócz ciebie było tam 35 dzieci. To jeden z wielu żłobków jakie Krąg używał w okresie początkowej selekcji swoich członków. Scheveningen bardziej niż nadawało się do tego celu – dzielnica bogata, zawsze pełna turystów. Używali sprawdzonego programu opierającego się na nauce poprzez zabawę. Każdy z wychowawców mówił do was w swoim ojczystym języku i to właśnie dlatego ty, tak samo jak inne dzieci stamtąd, potrafisz porozumiewać się wieloma językami.

Powinieneś pamiętać, co wydarzyło się później, ale by udowodnić ci, że to nie jest jakaś głupia pisanina kogoś kto cię śledzi – umieszczono cię w prywatnej szkole w okolicy Rochester w Kent, w Anglii, otoczonej dużym parkiem. W każdy piątek twój mentor, pan John Gilbert, zabierał cię do swojego domu w Sevenoaks. Pewien jestem, że doskonale pamiętasz letnie przechadzki w Knole Park i tamtejsze jelenie.

Swoją edukację kontynuowałeś w college’u Corpus Christi w Oxfordzie. Czego cię tam uczyli można z łatwością sprawdzić w szkolnych archiwach więc chyba lepiej będzie jeśli zamiast tego uwierzytelnię się przypominając ci pewną młodą damę, którą poznałeś w trakcie trzeciego roku. Wczesnym latem oboje opuściliście spotkanie Unii Studenckiej zaraz po jego rozpoczęciu. Nie ma powodu do niepokoju, nikt was nie śledził.

Pierwsze zadanie zostało ci przydzielone gdy miałeś dziesięć lat. Było bardzo proste – miałeś rozproszyć pewnego mężczyznę na stacji kolejowej. Gdy on podnosił cię z ziemi po tym jak wpadłeś na niego i otrzepywał cię z kurzu, teczka, którą na chwilę postawił obok, zniknęła. Zawierała ważne dokumenty, które miały zostać tamtego dnia podpisane. Skoro zaginęły, podpisanie umów zostało więcej niż opóźnione – zagięcie tej teczki było pierwszym z wielu ruchów w długim procesie nadwyrężania zaufania, który ostatecznie zaowocował obróceniem starych aliantów we wrogów. Gdyby tego nie dokonano, oba kraje z pewnością zawiązałyby porozumienie, które stworzyłoby znaczącą, i to nie tylko lokalnie, siłę.

Myślę, że powinienem ci pogratulować twojej pracy w Anglii. Bez wątpienia Krąg wprowadzi ją do swojego programu edukacyjnego. Uproszczenie systemu edukacji było genialnym posunięciem, ale dopiero twój pomysł połączenia go z pokaźnym pakietem społecznym stał się kluczem do sukcesu całego projektu. Potem opowiedziałeś się przeciw niektórym z nowych taktyk opierając się na niezłomnej wierze Brytyjczyków, że są lepsi od reszty Europejczyków – i wtedy wybrałeś najstarszy fortel świata – zwalanie winy na innych. Naprawdę nie mieli żadnej szansy.

Dobrze zrobiłeś opuszczają Krąg. Gdybyś został, powtarzałbyś jedynie te same sztuczki. Myśleli, że najlepiej sprawdzisz się w międzykontynentalnym planowaniu, a to oczywiście ustawiłoby cię bardzo wysoko. Kto wie, może nawet na samej górze. Nie jakiegoś lokalnego rządu, któremu jedynie wydaje się, że coś od niego zależy, ale w nieprzeniknionym, osłoniętym przed niepowołanymi, niedopowiadającym przed nikim, absolutnym centrum władzy.

Skoro jednak odszedłeś, i to posiadając te umiejętności, które masz, mam nadzieje, że pojmujesz, iż byłeś – jakby to delikatnie ująć – nie tylko spreparowany, lecz także, od czasu gdy opuściłeś Krąg, wykorzystany. Morderstwo w Estagel i twój areszt służyły jedynie odwróceniu uwagi, nie były niczym więcej niż ostrzeżeniem. Jeśli potrafisz spojrzeć na to z tej perspektywy, wszystko stanie się o wiele jaśniejsze.

Nie wyjawię ci kim jestem. Nigdy tego nie odkryjesz. Nigdy się nie spotkamy. Nie jestem jednak dla ciebie zagrożeniem. Nie życzę ci źle. Wręcz przeciwnie. Nie musisz mi ufać, lecz jeśli chcesz bym powiedział ci więcej, musisz poczekać aż zdecyduję, że jesteś na to gotowy. Twoje umiejętności czynią cię potężnym człowiekiem i obawiam się, że gdybyś dowiedział się wszystkiego od razu, unikniecie rzezi byłoby niemożliwe.

Ostatnia rzecz, jak na razie. Nie jesteś synem Madeline Badeaux i Jacque’a Matina – oni nigdy nie istnieli. Skoro prawdziwego imienia nigdy nie miałeś, to chyba trzeba założyć, że teraz nazywasz się Jean-Baptiste Matin.

List nie był podpisany, nie było daty ani adresu. To nie był kawał, to jedno było jasne – ktokolwiek go napisał wiedział zbyt wiele, jak gdyby przez całe życie był tuż obok niego.

error: Content is protected !!