Ostatnia spowiedź

Ostatnia spowiedź

To tutaj kończy się morze a zaczyna bezkres.
Na skraju miasta, tuż nad klifem czasu, w pubie,
Zgięty starością, wśród przegniłych beczek
I długich półcieni, ostatni z ocalałych, swym ostatnim okiem
Wbił we mnie wzrok i szeptał jak modlitwę:

Znam przemijanie bez echa, rozpływanie w niepamięć,
Samotność dźwiganą w milczeniu, niczym worek cementu
Na piąte piętro bez windy. Znam dni poszarzałe
Jak sierść osłów steranych podrożą bez nadziei,
Dni objuczone ciszą, nieodpowiedzialne jak wszechświat,
Smutne jak ruski gangster we wtorkowe wieczory.

Patrz na mnie. Na bezkresnych piaskach,
Gdzie żaden ptak nie odważy się latać, poznałem ich
I znać nie chcę, teraz, gdy już to wszystko się stało.
Niech topnieją na wiór, nic mi do tego. Tylko dzieci wierzą
W bezsilność lwa a ja, ja jestem już słaby,
Słaby jak bóg co każe w swoim imieniu zabijać.
Ty będziesz mi bramą do bezkresu świata.
error: Content is protected !!